Dostawy broni dla uczestników działań wojennych uważane były do 24 lutego w Niemczech za nie do pomyślenia. Napaść Rosji na Ukrainę zniszczyła to tabu. Jednak gdy chodzi o broń ciężką, rząd Olafa Scholza nadal podlega blokadzie" – pisze "FAZ".
Tłumaczy, że Niemcy miały przekazać swój sprzęt nie bezpośrednio Ukrainie, lecz partnerom na wschodniej flance NATO (w tym Polsce), jako rekompensatę za czołgi sowieckiej produkcji dostarczone przez te kraje ukraińskiej armii, która od 24 lutego broni się przed Rosjanami.
Gazeta zwraca uwagę, że władze w Berlinie nie potrafią przekonująco wytłumaczyć, dlaczego do tej pory nie przekazały sojusznikom rekompensaty za wysłaną Ukrainie broń – podaje polska redakcja Deutsche Welle.
Wygórowane żądania Polski?
W magazynach firm zbrojeniowych i u handlarzy broni stoi wiele wycofanych ze służby czołgów typu Leopard i Marder, które przydałyby się Ukraińcom w walce na wyniszczenie. "Kto w przeciągu kilku tygodni nauczył się obsługi nowoczesnej haubicy przeciwpancernej 2000 i mającego swoje lata, lecz ciągle sprawnego Geparda, ten poradzi sobie też z dawniejszymi wersjami Leoparda" – stwierdza autor komentarza Berthold Kohler.
Zastanawia się też, czy "Polska stawia wygórowane żądania, które nie mogą być spełnione, ponieważ nie wolno jeszcze bardziej osłabiać ogołoconej ze sprzętu Bundeswehry?". "Jeśli tak, to należy pożegnać się z wymianą wiązaną, chociaż będzie się to łączyć z koniecznością wyjścia Niemiec z ukrycia jako dostawcy czołgów" – dodaje.
Dziennikarz stawia tezę, że "najwidoczniej jednak władze w Berlinie obawiają się gazowej zemsty Putina, gdyby czołgi z niemieckich zasobów pojawiły się w większej liczbie na ukraińskich polach bitwy".
Czytaj też:
"W Polsce wzbiera gniew na Niemcy". "Sueddeutsche Zeitung" wskazuje na powodyCzytaj też:
Media: Niemiecka minister straciła nadzieję na porozumienie z Polską