Wojna atomowa wybuchnie poza Europą

Wojna atomowa wybuchnie poza Europą

Dodano: 
Bomba atomowa, zdjęcie ilustracyjne
Bomba atomowa, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay
Z prof. Jakubem Politem, historykiem rozmawia Tomasz D. Kolanek.

Tomasz D. Kolanek: Który kontynent jest dzisiaj „najgorętszy” i dlaczego Azja?

Prof. Jakub Polit: Nie jestem całkowicie przekonany, czy takim kontynentem jest Azja, ponieważ wszystko wskazuje na to, że w Afryce toczy się znacznie więcej walk. Azja ma jednak nad nieszczęśliwym Czarnym Lądem jedną „przewagę”, mianowicie walki w Afryce nie zagrażają rozpętaniem konfliktu na skalę światową. Natomiast w Azji znajduje się kilka punktów, które taką groźbę ze sobą niosą. O dziwo,„najgorętszym” z nich, wbrew powszechnemu mniemaniu, wcale nie jest Bliski Wschód i trwający na nim konflikt izraelsko-arabski.Dużo bardziej zapalnym terytorium jest Półwysep Koreański, gdzie krzyżują się interesy aż czterech mocarstw: Chin, Rosji,USA (które mają swoje bazy na terenie Korei Południowej)i Japonii. Oprócz tego można jeszcze wymienić sprawę subkontynentu indyjskiego, czyli konflikt indyjsko-pakistański. Przypomnę tylko, że oba te sąsiadujące kraje posiadają broń nuklearną i graniczą lub prawie graniczą z komunistycznymi Chinami, które również taką broń posiadają.

Trzy kraje, trzy systemy polityczno-kulturowo-religijne: islam, hinduizm i komunizm. Co, jeśli któremuś z przywódców Pakistanu, Indii lub Chin coś przestawi się w głowie i po prostu naciśnie „czerwony guzik”?

Nikt nie wie, co wówczas będzie, ponieważ prawdziwej wojny nuklearnej jeszcze nie było. Wydarzenia z Hiroszimy i Nagasaki były jednostronnymi uderzeniami atomowymi na państwo tej broni nieposiadające. Jeżeli wojna nuklearna wybuchłaby na Półwyspie Indyjskim, to byłoby to pierwsze w dziejach obustronne starcie jądrowe. Żałosną stroną użycia tego ostatecznego, atomowego argumentu byłby zapewne fakt, że nie rozstrzygnąłby on o wyniku konfliktu. Zarówno liczba głowic posiadanych przez Delhi, jak i Islamabad, prymitywizm tego sprzętu, rozległość terytorium obu adwersarzy, liczba „materiału ludzkiego” po obu stronach – wszystko to wskazywałoby jedynie, że tego rodzaju ostrzeliwanie pociągałoby za sobą koszmarną liczbę ofiar, ale nie mogłoby zmienić bilansu sił między obiema stronami.

Czy wówczas do akcji wkroczyłyby albo Chiny, albo Rosja, żeby to wykorzystać czy też żeby skorzystać na konflikcie dwóch tygrysów?

Wydaje się to skrajnie nieprawdopodobne. Rosja na razie konflikt ma gdzie indziej i z całą pewnością nie mogłaby wykorzystać sytuacji. Ale, jak rozumiem, pytanie jest nieco teoretyczne. Rosja nie posiada wspólnej granicy z Indiami, a i Pakistan jest dość daleko. Musiałaby więc odgrywać rolę „przyczajonego tygrysa”. Z kolei interwencję chińską można sobie wyobrazić tylko w jednym wypadku: gdyby Pakistan, który jest regionalnym sojusznikiem Chin przynajmniej od lat 60. XX w., był bliski zmiażdżenia, a większość jego terytorium zagrożona okupacją przez siły indyjskie. Taki obrót spraw jest jednak mało prawdopodobny. Armia indyjska prawie na pewno ugrzęzłaby na terytorium Pakistanu. Ponadto podejrzewam, że na świecie miałaby miejsce dyplomatyczna, gospodarcza i polityczna interwencja państw muzułmańskich po stronie islamskiego Pakistanu.

Cały wywiad dostępny jest w 43/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także