Jeżeli wierzyć obu kandydatom, 30 października dojdzie w Brazylii do bitwy nie z tego świata. „Trwa wojna między dobrem i złem. Wierzę w Boga i wierzę w was. To zwycięstwo będzie nasze” – krzyczał na niedawnym wiecu wyborczym Jair Bolsonaro, prezydent Brazylii, który ubiega się o drugą kadencję. „Jeżeli ktokolwiek jest tu opętany przez diabła, to jest to Bolsonaro!” – grzmiał z kolei jego lewicowy przeciwnik, Luiz Inácio Lula da Silva, który po raz trzeci chce zostać prezydentem Brazylii(wcześniej pełnił tę funkcję w latach 2003–2011). Bolsonaro przekonuje, że stoją przed nim tylko trzy scenariusze: wygrana, śmierć albo więzienie. Jedno jest pewne – takich emocji nie było do tej pory w brazylijskich wyborach.
Obaj kandydaci sięgają po najcięższe słowa i malują wizję upadku kraju w przypadku zwycięstwa drugiej strony. Skrajne emocje widoczne są również (a może nawet przede wszystkim) wśród ich najbardziej zagorzałych wyborców, którzy nie tylko obrzucają się błotem, przerywają spotkania strony przeciwnej, lecz także często nawet walczą ze sobą w sensie dosłownym. Sondaże pokazują, że dwie trzecie Brazylijczyków boi się ataku z powodu swoich przekonań politycznych. Zresztą Jair Bolsonaro przemocy na tle politycznym doświadczył na własnej skórze – w czasie w kampanii w 2018 r. został ugodzony nożem w brzuch i niewiele brakowało, by nie przeżył tego ataku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.