Na początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę George Soros oznajmił, że nie ma obecnie większego priorytetu niż pokonanie Władimira Putina, który jest największym zagrożeniem dla społeczeństwa otwartego; priorytetem, któremu powinny ustąpić, jak wskazywał, nawet problemy epidemii COVID-19, ocieplenia klimatu czy kryzysów migracyjnych. Jest w tym zatem pewien paradoks, że na łamach „Rzeczpospolitej”, której amerykański miliarder jest współwłaścicielem za pośrednictwem swych funduszy inwestycyjnych, ukazał się niedawno mocny apel byłego doradcy prezydenckiego o trwałe zawieszenie broni na Ukrainie, które bynajmniej nie rozłoży władcy Kremla na łopatki. Wręcz przeciwnie, tekst „Trismus, czyli szczękościsk Putina” autorstwa Romana Kuźniara, przedstawiający sposób na zakończenie tego największego konfliktu zbrojnego w Europie od czasów drugiej wojny światowej, stanowi wart odnotowania wyłom w dotychczasowej wizji imperatywu wyparcia za wszelką cenę sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej z okupowanej Ukrainy. Zatem w obecnych warunkach Rosja nie powinna być pokonana ze wszelką cenę, a zatem jest cena, której płacić za jej pokonanie nie warto, a zatem imperatyw kalkulowania zysków i strat, tj. racjonalności politycznej, zagościł w publicystyce „głównego nurtu”, co w obliczu dotychczasowych trendów jednak zaskakuje.
„Onucyzm"
Mówiąc o kalkulacji zysków i strat w toczącej się wojnie, nie twierdzę przy tym, że nie ma ona od początku (a nawet jeszcze wcześniej) miejsca w gabinetach politycznych europejskich stolic, z Kijowem na czele, choć ma się rozumieć, można się spierać o przesłanki do uwzględnienia na szali, a przede wszystkim o kryterium słusznej miary – np. tam, gdzie jedni widzieć będą głównie katastrofę gospodarczą do uniknięcia, inni podkreślą konieczne gospodarcze poświecenie dla wyższego obiektywnie lub tylko subiektywnie celu.
Rzecz jednak w tym, że dotychczas podobne kalkulacje, owszem – dla decydentów politycznych, miejmy nadzieję, oczywiste – były w publicystyce jeśli nie wprost zakazane, to jednak mocno piętnowane. Przede wszystkim piętnowane były w Polsce, czego doświadczył niedawno naczelny naszego tygodnika ze strony pełnomocnika rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej. Stanisław Żaryn ogłosił bowiem na Twitterze: „Tezy zbieżne z rosyjską dezinformacją zagrażają bezpieczeństwu przestrzeni informacyjnej RP”, a jako przykład podał m.in. zrzut nagłówka z portalu DoRzeczy.pl. Chodziło o rozmowę Pawła Lisickiego z Wojciechem Cejrowskim w programie „Antysystem”, dotyczącą przekazania polskich leopardów Ukrainie, a opatrzoną nagłówkiem: „Cejrowski: Rząd powinien się spowiadać. Lisicki: Kto pyta, ten zostaje ruską onucą”. Minister Żaryn dał zatem do zrozumienia, że rząd nie powinien się spowiadać opinii publicznej ze swoich decyzji i już samo zadawanie pytań ze strony publicystów jest przejawem rosyjskiej dezinformacji, zwanej potocznie ruskim onucyzmem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.