Ukraińskie drony zaatakowały m.in. rafinerię w Tuapse nad Morzem Czarnym, która znajduje się 700 km od linii frontu. Co ciekawe, na tym samym wybrzeżu znajduje się słynny pałac Putina w mieście Gelendżyk.
– Takie ataki mocno odbijają się na społeczeństwie, bo nagle okazuje się, że dron może uderzyć daleko od linii frontu. Mieszkańcy regionu przekonują się naocznie, że rosyjskie wojsko nie jest w stanie ochronić zarówno strategicznej infrastruktury, jak i ludności. To bardzo ważny aspekt psychologiczny prowadzonej wojny – ocenia ppłk rez. Maciej Korowaj w rozmowie z Wirtualną Polską.
Media donoszą, że w ataku na rafinerię nikt nie zginął. Oprócz tego dwa drony uderzyły w rosyjski maszt obserwacyjno-komunikacyjny w obwodzie briańskim, a w Biełgorodzie zestrzelono kolejne cztery maszyny. Jeszcze jeden dron spadł we wsi w regionie Adygeja kilkaset kilometrów od granicy Ukrainy.
Korowaj przekonuje, że Ukraina w ten sposób wysłała Rosji sygnał, że potrafi atakować dalekie cele.
Wybuch na lotnisku
Rankiem 26 lutego w bazie lotniczej „Maczuliszcze” doszło do eksplozji. Obiekt został otoczony przez wojsko, a funkcjonariusze policji drogowej zaczęli sprawdzać wszystkie przejeżdżające samochody. Z miejsca zdarzenia otrzymano informację, że w wyniku zdarzenia uszkodzony został rosyjski wojskowy samolot transportowy.
Białoruska grupa partyzancka BYPOL poinformowała o uszkodzonym w wybuchach samolocie. Jest on elementem systemu obrony powietrznej A-50U Sił Powietrznych Rosji o numerze RF-5060. Samolot po raz pierwszy pojawił się na terytorium Białorusi w połowie stycznia, a ostatni przylot miał miejsce 24 lutego.
Grupa monitorująca „Białoruski Gajun” poinformowała, że wybuch zorganizowali partyzanci z Białorusi. Użyli dwóch dronów, których panele kontrolne zostały później znalezione przez siły bezpieczeństwa Łukaszenki.
Czytaj też:
"Nie wiem, czy naród rosyjski przetrwa". Putin zaskakujeCzytaj też:
Były dowódca inwazji na Ukrainę dostał nowe zadanie od Putina