Technokraci i dyplomaci

Technokraci i dyplomaci

Dodano: 
Flaga Chin w Szanghaju. Zdj. ilustracyjne
Flaga Chin w Szanghaju. Zdj. ilustracyjne Źródło: Pixabay
Z prof. Jakubem Politem, historykiem, autorem książki „Polityka zagraniczna Republiki Chińskiej 1911–1949” rozmawia Tomasz D. Kolanek.

Tomasz D. Kolanek: Czym była i czym jest Republika Chińska? Pytam, ponieważ Chiny są kojarzone albo jako cesarstwo, albo jako państwo komunistyczne, ale niemal nigdy jako republika.

Prof. Jakub Polit: To, co pan powiedział, jest bardzo znamienne, ponieważ istnieje tendencja, żeby o Republice Chińskiej zapominać. Prosty przykład, który jest bardziej znany, niż na to zasługuje: w dziele Henry’ego Kissingera „O Chinach” pierwsza część to rozmaite wyimki autora na temat cesarstwa, a druga część to opis Chińskiej Republiki Ludowej. Ani słowa o Republice Chińskiej, która była – a w pewnym sensie dalej jest, tylko że nie traktatowym – sojusznikiem USA. Jest kilka powodów tego rodzaju stereotypu, a pierwszym mogą paradoksalnie być wyrzuty sumienia. Sposób, w jaki Republika Chińska zeszła może nie z tego świata, ale z kontynentu Azji, bo trzeba pamiętać, że przetrwała dalej na Tajwanie, to efekt opuszczenia jej przez zachodnich aliantów, przede wszystkim przez Stany Zjednoczone. Kolejny powód to chęć zapomnienia. Nie tak dawno znany autor holenderskiego pochodzenia Frank Dikotter napisał niewielkich rozmiarów dzieło pt. „Era otwartości” („The Age of Openess”), w którym zwrócił uwagę, że wszystko, czym obecnie szczyci się ChRL jako przełomem zapoczątkowanym po śmierci Mao Zedonga, a więc swobodnym napływem kapitału, pluralizmem kulturalnym, różnego rodzaju inicjatywami potrafiącymi wybujać niemal spod ziemi etc., już było. Jego zdaniem takim kosmopolitycznym, otwartym na świat, burzliwie rozwijającym się – także w sferze intelektualnej – krajem była Republika Chińska. Republika Chińska to Chiny, ale znajdujące się pod pewnym wpływem myśli zachodniej, w tym chrześcijańskiej. To kraj dokonujący rozmaitych eksperymentów z przyswojeniem zachodniej myśli politycznej, a o tym chciałoby się dziś jak najszybciej zapomnieć.

Czytając pana książkę pt. „Polityka zagraniczna Republiki Chińskiej 1911–1949”, odniosłem wrażenie, że ten kraj, to państwo powstało przez przypadek. Czy tak właśnie było? A może to jakaś nieuchronna konieczność dziejowa i monarchia musiała przekształcić się w republikę?

To dobre pytanie, ale chyba przede wszystkim dla filozofów. Odpowiem pytaniem: Czy państwo polskie w roku 1918 powstało przez przypadek? Z jednej strony można powiedzieć, że tak, ponieważ warunkiem był niebywały zbieg okoliczności, czyli klęska wszystkich mocarstw zaborczych, czego sobie nikt wcześniej nie wyobrażał. Zarazem jednak nieprzypadkowo, bo naród polski dążył do przywrócenia niepodległości. Można więc powiedzieć, że aczkolwiek w początku XX w. absolutnie nikt nie spodziewał się, że najstarsza z istniejących na świecie monarchii przekształci się w najmłodszą na świecie republikę, w zasadzie pierwszą republikę w Azji, to jednak pewne wydarzenia, które miały miejsce w Chinach po roku 1908, po śmierci cesarzowej wdowy Cixi będącej ostatnim prawdziwym suwerenem na chińskim tronie, nieuchronnie wiodły w stronę takiego rozwiązania. Innymi słowy: nie było to absolutnie nieuchronne, ale w pewnym momencie gra wydarzeń doprowadziła do takiego zwrotu, że już wrócić do punktu wyjścia się nie dało.

Cały wywiad dostępny jest w 46/2023 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także