To jest niezwykle niebezpieczne, niezwykle nieludzkie – i dlatego nazywam to barbarzyństwem. Bo to jest barbarzyństwo” – pieklił się do kamery Joaquin Castro, demokratyczny kongresmen z Teksasu, pokazując wyborcom łańcuch wielkich plastikowych boi. Ten typ zapory, przeciągnięty przez graniczną rzekę Rio Grande, ma być zdaniem demokratów dowodem na bestialstwo republikanów. Kongresmen Castro pomstował też na płot z drutu kolczastego, który wzniesiony został po amerykańskiej stronie rzeki. W jego tyradzie padło wiele argumentów, które znamy z naszego podwórka: drut kolczasty na granicy rani ludzi, może być śmiertelną pułapką dla dzieci, takie bariery nie mają nic wspólnego z człowieczeństwem, nie można odgradzać się od „uchodźców”, a poza tym żadne płoty i tak nie powstrzymają ludzi, którzy chcą się gdzieś dostać.
W sukurs przyszła mu lokalna aktywistka działająca na rzecz „otwartej granicy”, która w rozmowie z reporterem przekonywała, że ogromne pieniądze, które Teksas przeznacza na zabezpieczanie granicy, są marnowane i dużo lepiej byłoby je przeznaczyć na łatanie dziurawych dróg i poprawę jakości kształcenia. Eagle Pass – niewielkie, liczące niecałe 30 tys. mieszkańców teksańskie miasteczko leżące nad Rio Grande – stało się w ostatnich miesiącach główną areną walki o kształt polityki migracyjnej między republikanami i demokratami, Białym Domem Joe Bidena i stanowym rządem gubernatora Grega Abbotta.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.