Największym mankamentem polskich debat o polityce światowej jest redukcja wszystkiego do etyki, do podziału graczy na "dobrych" i"złych". Zjawisko to wynika z naszego braku myślenia o polityce w kategorii racji stanu. Kategorię tę wykształciły w epoce nowożytnej monarchie absolutne i przy braku takiej tradycji w Polsce nie wykształciło się również myślenie w kategorii interesu państwa jako wartości prymarnej. Ten mankament ujawnił się przy okazji ukraińsko-rosyjskiego konfliktu zbrojnego, który oglądano i oceniano z perspektywy etycznej, przyjmując, że napadający musi być "zły", a napadnięty "dobry". O interesy Polski nie wolno było pytać, rywalizacji międzynarodowej komentować, pod groźbą "onucowatości". Tymczasem gdy konflikt ten wybuchł, ani Władimir Putin, ani Joe Biden, Emmanuel Macron czy Ursula von der Leyen najprawdopodobniej nawet nie postawili sobie pytania o to, kto jest "dobry", a kto "zły", oceniając świat w kategorii interesów i przemian globalnego układu potęg.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
