Twarz opalona na mahoń, granatowy T-shirt, w bardziej uroczystych sytuacjach zamieniany na marynarkę, a jak trzeba, na smoking, białe sportowe buty. Atletyczna sylwetka, nieskazitelne zęby, siwe włosy, które – jak się okazuje – wcale nie muszą postarzać, a nawet dodają lekkości. Trudno było uwierzyć, że tak wygląda 80-latek. Giorgio Armani lubił się pokazywać, wiedział, jaki wzbudza efekt, jak jest podziwiany. Wydawał się wieczny, jak grecki posąg.
Pracował do końca, a zmarł w wieku 91 lat.
"Nie jestem żadnym kreatorem, tylko skromnym robotnikiem" – mówił kokieteryjnie. Może i szczerze, chociaż niejeden robotnik chciałby mieć cztery rezydencje we Włoszech. Lub chociaż jedną…
Z podobną kokieterią przyznawał, że został projektantem mody przez przypadek. Sytuacja niewyjątkowa – w tej branży dzięki przypadkowi sukces odniósł niejeden z jego znanych kolegów... On sam miał studiować medycynę, ale studia rzucił, bo trzeba było zarabiać na życie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
