Gdy Rosjanie i Chińczycy z roku na rok budowali coraz silniejszą armię, społeczeństwa Zachodu poświęciły długie lata na rozważania, ile jest płci, projektowanie „dumnych” świateł (np. w Londynie na przejściach dla pieszych zamiast ludzika wyświetlany jest symbol ruchu trans) oraz „postępowe” zmiany w armii, oficjalnie otwierające koszary najpierw dla gejów, lesbijek (przed 2011 r. mogli nieoficjalnie służyć w ramach polityki „Nie pytaj, nie mów” – „Don’t ask, don’t tell”), a następnie dla transwestytów.
Zwolennicy tej polityki mogą argumentować, że armia USA przez dekady zyskiwała na tym, że historycznie była nośnikiem największych zmian kulturalnych i społecznych w Stanach Zjednoczonych. Dekret wydany w 1948 r. przez Harry’ego S. Trumana zakazywał dyskryminacji „ze względu na rasę, kolor skóry, religię lub pochodzenie narodowe”. Również w 1948 r. amerykańska armia oficjalnie pozwoliła na służbę wojskową kobiet, choć możliwość wykonywania misji bojowych w marynarce i lotnictwie żołnierki zyskały dopiero w latach 90. XX w. I rzeczywiście bez Indian, czarnych czy świetnie wyszkolonych, ambitnych kobiet amerykańskie siły zbrojne byłyby dziś słabsze.
Niestety, do Pentagonu dorwali się lewicowi politycy, którzy w XXI w. pokazali, że w promocji „postępowych ideologii” nie znają żadnego umiaru. Efekt? Gdy amerykańskie media alarmowały, że w 2013 r. ponad połowa Amerykanek, pragnących zostać żołnierkami Korpusu Piechoty Morskiej USA, nie zdołała podciągnąć się na drążku choćby trzy razy (to minimum w teście sprawnościowym, który miał obowiązywać kobiety od 2014 r.) to Korpus… postanowił opóźnić wprowadzenie tego wymogu. Obawiano się bowiem ryzyka utraty nie tylko nowych rekrutów płci pięknej, lecz także tych kobiet, które założyły już mundur. W roku 2015 zmieniono normy dotyczące oddziałów bojowych, tak aby zapewnić kobietom możliwość zdania testów. To nie koniec. Pod wpływem nacisków polityków z administracji Baracka Obamy Departament Obrony ogłosił również wówczas z wielką dumą plan rychłego otwarcia szeregów amerykańskiej armii na osoby po zmianie płci.
W roku 2017 prezydent Donald Trump zdecydował wprawdzie, że osoby transpłciowe nie będą dopuszczane do służby w amerykańskiej armii „w jakimkolwiek charakterze” – zwracając uwagę m.in. na olbrzymie koszty opieki medycznej oraz różnego rodzaju problemy generowane przez osoby transpłciowe w armii – ale po zmianie warty w Białym Domu amerykańska armia pod dowództwem Joe Bidena znów pochwaliła się „historycznym sukcesem”: w 2021 r. pierwsza transpłciowa osoba została czterogwiazdkowym oficerem – zaprzysiężona jako admirał Korpusu Komisarycznego Publicznej Służby Zdrowia (PHSCC) została wówczas Rachel Levine.
Pożegnanie z „woke”
Obecnie historia zatacza koło. Prezydent Donald Trump w obliczu rosnącego zagrożenia ze strony Rosji i Chin postanowił definitywnie skończyć z polityczną poprawnością w armii. Osoby transpłciowe oficjalnie znów nie mogą służyć w amerykańskim wojsku. Armia ma bowiem koncentrować się na walce i zwycięstwie, a nie na promowaniu ideologii „woke”. Zamiast programów promujących dumę z tożsamości, różnorodności etc., które mają być likwidowane lub znacząco ograniczane, pojawi się więcej treningów fizycznych i egzaminów z WF, służących rozwijaniu zdolności bojowej, a nie wrażliwości kulturowej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
