Po gwałtownych zajściach, które w sobotę 1 grudnia zapoczątkowały w Paryżu i kilku innych miastach trzeci tydzień francuskich protestów tzw. żółtych kamizelek, w mediach francuskich mówiono wprost o quasi-powstaniu oraz o rozruchach na skalę niespotykaną od kilkudziesięciu lat. Przedstawiciele związków zawodowych policjantów żądali wprowadzenia stanu wyjątkowego oraz wsparcia ze strony armii. W samej stolicy policjanci wystrzelili tamtego dnia prawie 10 tys. granatów hukowych i gazowych. Nie jest wykluczone, że przy przedłużających się protestach tej amunicji może funkcjonariuszom zabraknąć. A i bez tego problemu siły policji i żandarmerii okazały się zbyt mało liczne, aby zapanować nad sytuacją. To z kolei zadaje kłam statystykom podawanym przez francuskie MSW, jakoby ogólna liczba protestujących żółtych kamizelek w całej Francji wyniosła 1 grudnia tylko nieco ponad 130 tys. ludzi.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.