Nasza rozmowa przebiegała w miłej i sympatycznej atmosferze do chwili, kiedy ośmielony jego zachętami do zabierania głosu zapytałem, ilu wśród tych mieniących się wszelkimi barwami dziennikarzy znajduje się przeciwników aborcji. Cóż, znają zapewne państwo dobrze tę dosyć ambarasującą atmosferę, kiedy to w towarzystwie znajomych pojawi się ktoś, kto czy to zbyt głośno się śmieje, czy też opowiada wulgarne żarty, czy też w inny sposób (zostawiam to domyślności czytelników) pokazuje swą kulturową obcość. Otóż tak to mniej więcej było wtedy – życzliwy nastrój diabli wzięli, zwolennik otwarcia i pluralizmu coś krzywo i spode łba jął na mnie zerkać, plątać się i pochrząkiwać.
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Był on doskonałym, modelowym wręcz wzorcem redaktora współczesnych, zachodnich mediów. Można ich spotkać wszędzie – w telewizjach, gazetach, stacjach radiowych, ostatnio na wielkich portalach informacyjnych. Uwielbiają mówić o wolności i pluralizmie pod warunkiem wszakże, że przejawia się on w tym, co… nieistotne. Są wielkimi zwolennikami różnic, jeśli dotyczą one spraw…bez znaczenia. To, co ważkie i doniosłe, to, co naprawdę dzieli – choćby kwestia ochrony ludzkiego życia od początku – mieści się już w innej kategorii. Debata na takie tematy została wypchnięta poza nawias, umieszczona za granicami dopuszczalnej w liberalnym świecie różnicy zdań.
Nie tylko jednak dla przeciwników aborcji nie ma miejsca w cudownym, pluralistycznym raju. Nie znajdzie się tam też miejsca dla zwolenników kary śmierci, dla przeciwników otwartej polityki wobec muzułmańskich imigrantów, dla wrogów gejowskich małżeństw i praw mniejszości LGTB (i innych literek), dla podważaczy dialogu międzyreligijnego i miłośników silnej tożsamości narodowej. Mógłbym wymienić jeszcze kilka poglądów wyklętych i opinii źle widzianych, których reprezentanci – opatrywani szybko właściwą łatką fundamentalistów, fanatyków lub ksenofobów – na uwagę nie zasługują.
Kto w to nie wierzy, niech przyjrzy się awanturze narodowców z administratorami Facebooka. Wprawdzie liczący ponad ćwierć miliona lajków profil Marsz Niepodległości został odblokowany, jednak doszło do tego pod presją, a i odblokowanie nie jest całkowite – posty są kontrolowane, a profilu brak w wyszukiwarce. Facebook jest bardzo otwarty i bardzo pluralistyczny, ale podobnie jak wspomniany przeze mnie niemiecki redaktor owo otwarcie i różnorodność mają określone granice. Pluralistycznie i różnorodnie wolno naruszać wartości i symbole drogie dla konserwatywnie nastawionej części społeczeństwa, w przeciwnym przypadku o takiej nieskrępowanej wolności mowy być nie może.
Zablokowanie profilu Marszu Niepodległości było możliwe dlatego, że w akcję zaangażowała się niewielka wprawdzie, ale zdeterminowana grupka lewackich antyfaszystów. Zrozumiała, jak urządzony jest świat. Dla administratorów Facebooka czymś bardziej niebezpiecznym jest posądzanie o zgodę na tolerowanie ksenofobii czy rasizmu, które to postawy lewacy próbowali imputować organizatorom marszu, niż na lewicowy ekstremizm. To pierwsze jest be, na to drugie można patrzeć przez palce. Nie ostatnia to, sądzę, lekcja liberalnej wolności.
Całość dostępna jest w najnowszym numerze "Do Rzeczy"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.