Obszarem przyszłego konfliktu pomiędzy Rosją a Zachodem może być akwen Morza Bałtyckiego- pisze w 32. numerze Do Rzeczy Artur Bilski.
- Nietrudno sobie wyobrazić demonstracyjno-prewencyjną wizytę dużego rosyjskiego zgrupowania okrętów na Bałtyku w sytuacji napięcia (realnego lub sprowokowanego) związanego z eksploatacją Gazociągu Północnego. Taka sytuacja jest realna, tym bardziej że jej scenariusz był ćwiczony już we wrześniu 2009 r. podczas rosyjsko-białoruskich manewrów „Zachód 2009”, w których uczestniczyły okręty flot Bałtyckiej, Czarnomorskiej i Północnej wraz siłami lądowymi. Ćwiczenia symulowały odparcie ataku na Gazociąg Północny.
Siły rosyjskie przez ostatnie lata przebudowano właśnie na potrzeby takich operacji ekspedycyjnych. Nie ma wątpliwości, że przyszłe działania Rosji będą miały charakter krótkotrwałych działań bojowych o wysokiej intensywności, których celem będzie zapewnienie stabilizacji dla ekonomicznych przedsięwzięć Moskwy. Według Andrzeja Wilka z Ośrodka Studiów Wschodnich ponadmilionowa armia rosyjska po latach konsekwentnych reform i intensywnych ćwiczeń obejmujących cały kraj oraz setki tysiące żołnierzy w sporej części znajduje się w dwutygodniowej gotowości bojowej i dysponuje zdolnościami do przeprowadzenia skrytych przygotowań do przeprowadzenia operacji powietrzno-lądowo-morskich zarówno na całym swoim terytorium, jak i w jego obrębie, a także zaskakujących uderzeń rakietowych.
Efekt bałtyckiej rury
Ćwiczenia uświadomiły krajom zachodniej Europy, że kraje w rejonie Bałtyku mogą być zagrożone. – Nie wiemy, którędy ma przebiegać linia obrony, jakie mają być zadania dla NATO – mówią przedstawiciele Sojuszu. Dlatego Skandynawowie obawiając się takiego rozwoju sytuacji, z inicjatywy Szwecji, która wraz z Finlandią nie jest w NATO, a dla której Bałtyk jest kluczowy dla jej bezpieczeństwa, jednoczą się i budują wspólne siły zbrojne na wypadek takiego scenariusza. Polska zaś izoluje się od takich inicjatyw, buduje fałszywe strategie i konsekwentnie osłabia Marynarkę Wojenną, wycofując do końca roku kolejne dwa duże okręty rakietowe 1241. Jedne z ostatnich umożliwiających działania obronne.
Szef BBN Stanisław Koziej – dzisiaj główny strateg Polski – określa też często nasz kraj mianem państwa brzegowego, granicznego, frontowego. Przez te sformułowania przebija jednak zimnowojenna mentalność, gdzie dominującym zagrożeniem dla Polski jest Rosja i jej pancerne zagony wraz milionową piechotą z karabinami na sznurkach. Stąd dzisiaj priorytetowym programem dla MON jest liczony w dziesiątkach miliardów złotych narodowy program pancerny, co idealnie wpisuje się w potrzeby podtrzymania miejsc pracy w naszej zacofanej zbrojeniówce, ale nie w potrzeby Sił Zbrojnych.
Rosja zmienia swoje siły zbrojne, mając jasno określony cel: duża mobilność i wysoka gotowość bojowa jednostek, czyli jak najkrótszy okres od momentu podjęcia politycznej decyzji do użycia sił zbrojnych. Takie priorytety są oczywiste w sytuacji, gdy Moskwa chce odgrywać rolę mocarstwa i chronić swoje interesy gospodarcze, jeśli nie globalnie – bo na to jest za słaba – to z pewnością regionalnie. Struktura sił i ich możliwości bojowe umożliwiają dzisiaj Rosjanom dostosowanie wojska do różnych warunków operacyjnych. Siły te posiadają możliwość szybkiego przegrupowania w skali strategicznej i operacyjnej oraz prowadzenia działań o różnym charakterze w dowolnych warunkach geograficznych. (...)
Politycy rosyjscy skończyli z tolerowaniem prowizorki w armii, odkąd bezlitośnie obnażyła ją wojna z Gruzją, która była szokiem dla rosyjskich elit. Po tej z 2009 r. generalicja oficjalnie uznała, że był to dowód na odrodzenie armii i militarny sukces. Analitycy Konstantin Makijenko i Rusłan Puchow, szefowie zajmującego się wojskiem i przemysłem zbrojeniowym think tanku Centrum Analiz Strategicznych i Technologii, nie uwierzyli jednak tym zapewnieniom i postanowili zbadać, jak w rzeczywistości wygląda stan wojsk. Rozmawiali z dowódcami i politykami na temat sytuacji w armii. Okazało się, że podczas wojny w Gruzji wybuchała co trzecia bomba, łączność nie działała, samoloty i sprzęt pancerny często się zwyczajnie psuły. Analitycy ocenili wtedy, że siły zbrojne znajdują się w fatalnym stanie i w rzeczywistości do wypełniania zadań bojowych nadaje się około 250 tys. żołnierzy z ponadmilionowej armii. Reszta siedzi w koszarach i tylko sama się ochrania, bo do niczego się nie nadaje. Eksperci uznali też, że armia z powodu fałszowania jej rzeczywistego stanu przez generalicję, korupcji, zacofania technicznego i niskiego morale nie byłaby w stanie prowadzić wojny nie tylko z USA i NATO, ale nawet z Polską.
Polska na tej geopolitycznej środkowoeuropejskiej mapie wygląda niestety samotnie i bezbronnie z armią, która ma strategię od Sasa do Lasa i jest nieprzygotowana do żadnych poważnych działań bez długotrwałych przygotowań. W polskiej armii – jak pisze gen. Makarewicz – od kilku lat nie było podobnych do rosyjskich sprawdzianów bez zapowiedzenia. Aż się prosi, aby po tych wszystkich naszych „reformach” dać sygnał do jednego–dwóch oddziałów, rozwinąć mobilizacyjnie skadrowane pododdziały, zająć wskazane rejony rozwinięcia operacyjnego, wykonać szereg zadań bojowych wynikających z przeznaczenia oddziałów i po tym wszystkim wystawić rzetelną ocenę oraz wyciągnąć wnioski – proponuje były dowódca dywizji. (...)
Cały artykuł Artura Bilskiego "Koniec smuty w rosyjskiej armii" w 32. wydaniu Do Rzeczy.
Autor, komandor, porucznik rezerwy, jest absolwentem Wydziału Bezpieczeństwa Międzynarodowego Naval Postgraduate School w Monterey. Był oficerem Naczelnego Dowództwa Sojuszniczych Sił NATO w Europie. Opublikował książki „Widok na Sarajewo” i „Polska armia na posyłki”.