Lauren Green jest dziennikarką znanej konserwatywnej telewizji Fox News od 1996 r. Zajmuje się publicystyką religijną. Pod koniec lipca jak zwykle w każdy piątek prowadziła w studiu w Nowym Jorku swój program „Spirited Debate”. Nie mogła przypuszczać, że słowa, które wypowie, i pytania, które zada, ściągną na nią tak gigantyczną falę krytyki i oburzenia. – To najbardziej zawstydzający wywiad, jaki kiedykolwiek się ukazał w tej telewizji – stwierdził jeden z komentatorów. – Nie pamiętam czegoś równie żałosnego – dodał inny. A prestiżowa gazeta „The Washington Post” opublikowała apel, w którym wezwała Fox News do przeprosin. Za co? Rzecz poszła o Jezusa. A ściślej – o książkę o Jezusie. Lauren Green śmiała zapytać jej autora, Rezę Aslana, dlaczego będąc muzułmaninem, pisze o założycielu chrześcijaństwa. Cokolwiek by powiedzieć o pytaniach Green, jej audycja wywołała skandal. I oczywiste skutki: „Zealot: The Life and Times of Jesus of Nazareth” („Zelota: Życie i czasy Jezusa z Nazaretu”) jest na pierwszym miejscu w rankingu bestsellerów „The New York Timesa” i w rankingu nowości Amazon.com. Sukces ogromny. Jednak wynika on nie tylko ze skandalu. Książka Aslana sprzedawała się dobrze jeszcze przed telewizyjnym wywiadem. Zachwalali ją zdobywcy Pulitzera: Lawrence Wright i Jon Meacham. Ciepłych słów nie szczędzili recenzenci i znawcy. Awantura w Fox News jedynie zapewniła jej dodatkowy rozgłos.
Co może muzułmanin
„Jest pan muzułmaninem. Dlaczego więc napisał pan książkę o twórcy chrześcijaństwa?” – zapytała Green. Odpowiedź Aslana: „Chciałbym, żeby to było jasne. Jestem badaczem religii z czterema dyplomami, w tym jednym ze znajomości Nowego Testamentu. Biegle posługuję się biblijną greką. Studiuję początki chrześcijaństwa od dwóch dekad i tak się akurat składa, że jestem muzułmaninem. Nie jest więc tak, że jestem jakimś tam muzułmaninem, który napisał o Jezusie. Jestem ekspertem z doktoratem z historii religii”. Aslan pracuje na Uniwersytecie Kalifornijskim, wcześniej napisał kilka dobrze sprzedających się książek o islamie i fundamentalizmie. Rzeczywiście, sposób zadania pytań przez Green do najszczęśliwszych nie należał. Można było bowiem odnieść wrażenie, że odmawia ona muzułmaninowi prawa do pisania książek o Jezusie. To oczywiście musiało wywołać niechętną reakcję mediów. Podobnie niewłaściwa była inna sugestia Green, z której słów mogło wynikać, że Aslan ukrywa przed czytelnikami swoje wyznanie. Nic podobnego. Mówi o tym jasno i wyraźnie. Szkoda, że amerykańska dziennikarka niezbyt starannie przygotowała się do wywiadu. Inaczej sformułowane pytania brzmiałyby bowiem jak najbardziej zasadnie: Czy wyznawany przez Aslana islam miał wpływ na postrzeganie przez niego Jezusa? Czy to nie wiara pisarza odpowiada za obraz Jezusa jako radykalnego bojownika, żydowskiego nacjonalisty, który chciał zbrojnie obalić panowanie Rzymu? I czy to nie przyjęcie autorytetu Koranu musiało wpłynąć na odrzucenie wizji Jezusa Chrystusa, Syna Bożego?
Zerwanie z chrześcijaństwem
Sam Aslan, którego rodzina uciekła do USA z Iranu w 1979 r., gdy miał siedem lat, pisze we wstępie do książki, że wychował się w rodzinie na poły ateistycznej, w której panowała co najwyżej letnia religijność. „Religia w ogóle, a islam w szczególności to były w naszej rodzinie tematy tabu” – wspomina. Jako nastolatek Aslan nawrócił się na chrześcijaństwo, wyjeżdżał nawet na obozy organizowane dla młodych ewangelików. „Płonąłem absolutną gorliwością mojej odnalezionej na nowo wiary. Zacząłem dzielić się Ewangelią o Jezusie Chrystusie z moimi przyjaciółmi, rodziną, sąsiadami i kolegami z klasy, z ludźmi, których akurat spotkałem i z obcymi na ulicy” – pisze. Załamanie wiary nastąpiło, gdy zaczął studia na wyższej jezuickiej uczelni, na Uniwersytecie św. Klary. Tam uznał, że chrześcijaństwo to plątanina sprzeczności, Jezus Chrystus jest tworem Kościoła, a jego boskość fałszem. Wówczas na nowo odkrył islam i zaczął wracać do wiary przodków. Niemniej nie zrezygnował z zainteresowania religią i Nowym Testamentem. Teraz jednak występował już w innej roli. Nie był wyznawcą Chrystusa, ale krytykiem chrześcijaństwa. Jego książka jest właśnie owocem tego rozwoju.
W cieniu Koranu
Mimo że jej autor odwołuje się do wielu współczesnych autorów i badaczy, obraz, który tworzy, zdumiewająco dobrze odpowiada przekazowi koranicznemu. Jak zauważył katolicki teolog Joachim Gnilka w książce „Koran i chrześcijanie”, w Koranie „widzimy częste i jednoznaczne odrzucenie chrześcijańskiej wiary w Jezusa jako Syna Bożego”. Jezus jest według muzułmanów jednym z proroków, posłańców bożych, którzy mieli – tak jak później sam Mahomet – głosić wiarę w jednego, jedynego Boga, przepowiadać Sąd Ostateczny i potwierdzać nauki Tory. Ewangelia zatem zawiera to samo co Tora, a Jezus tylko przypomina przesłanie Mojżesza. Jego uczniowie określeni są jako wierzący – zauważa Gnilka – wierzą w Boga i jego wysłańców – są oddani Bogu – muslim, czyli zapowiadają niejako muzułmanów. Wszystko to, co wyznaje na jego temat Kościół, jest efektem zafałszowania i niezrozumienia. Nie mają znaczenia ani śmierć na krzyżu, ani zmartwychwstanie. Jezus jest tylko człowiekiem, który poprzedził Mahometa i w swoim czasie bronił Tory oraz starał się wprowadzić w życie jej przepisy. Nic więcej, nic mniej.
Śladem liberalnych teologów
Trudno nie zauważyć, że taki też obraz Jezusa wyłania się z rozmyślań Aslana, nawet jeśli współczesny autor, inaczej niż Koran, nie zaprzecza śmierci krzyżowej proroka z Nazaretu. A jednak byłoby czymś krzywdzącym, gdyby uznać, że Aslan stworzył po prostu postać muzułmańskiego Jezusa. Jeśli nawet doszedł on do takich wniosków, to posłużył się wyłącznie pracami współczesnych liberalnych, chrześcijańskich teologów. Niebagatelną rolę w jego rozważaniach o znaczeniu Jezusa odegrał choćby – o czym sam Aslan wspomina – amerykański jezuita, John P. Meier, autor wielotomowego, fundamentalnego dzieła „A Marginal Jew: Rethinking the Historical Jesus” („Zwykły Żyd: ponowne przemyślenia o Jezusie historii”). W pewien sposób można by nawet uznać, że książka Aslana jest realizacją marzenia Meiera, który zarysowując zasady, jakimi powinny się jego zdaniem kierować współczesne badania nad historycznym Jezusem, napisał, że ideałem byłaby taka wiedza na temat Galilejczyka, jego słów i czynów, na którą zgodziliby się wspólnie chrześcijanin, żyd, muzułmanin i ateista. „Jest moim marzeniem – podkreślał kilka razy amerykański ksiądz – doprowadzenie do sytuacji, w której zamknięci w bibliotece w Princeton przedstawiciele tych różnych religii razem ustaliliby i zaakceptowali to, co należy do autentycznej historii Jezusa”. Aslan tak właśnie postępował. Zasiadł w bibliotece, może niekoniecznie Uniwersytetu Princeton, i sporządził obraz, który na pewno mogą zaaprobować muzułmanie, żydzi i ateiści. Gorzej pewnie będzie z niektórymi chrześcijanami, ale ci powinni pogodzić się z myślą – doradza im Meier – że ustalanie historycznych faktów ma się nijak do ich wiary. „Czy zamierzamy dowieść, że gdzieś około 30 r. n.e. Bóg rzeczywiście dokonał niektórych cudów przez Jezusa z Nazaretu?” – pyta jezuita. I odpowiada: „[…] Jest to twierdzenie teologiczne i leży poza granicami tego, co jakikolwiek historyk pracujący zgodnie z regułami badań historycznych mógłby kiedykolwiek ustalić”. Czyżby? Do tej pory chrześcijanie byli przekonani, że ich wiara ma oparcie właśnie w faktach, w tym, co da się ustalić i czego można dowieść, że oparta jest na świadectwie i że stoją za nią realne zdarzenia. Nic dziwnego, że wychowany na takich naukach w szkole jezuickiej Aslan doszedł szybko do wniosku, że księgi Nowego Testamentu zawierają plątaninę sprzeczności. Jak wielu innych ludzi nie potrafił zrozumieć tego, co głosi dziś wielu liberalnych teologów, niezależnie od ich przynależności wyznaniowej, że to samo, co okazuje się historycznie fałszywe, może być teologicznie prawdziwe; że ten sam Jezus, który być może ani nie czynił cudów, ani nie zmartwychwstał w historii, czynił cuda i zmartwychwstał w wierze
Powrót do lat 60.
Pisząc swą książkę, Aslan wykorzystał prace wielu innych autorów chrześcijańskich. Sama jego główna teza to jedynie powtórzenie twierdzeń, które największą furorę zrobiły w latach 60. To, że Jezus – inaczej, niż powszechnie się uważa – nie był przeciwnikiem przemocy, ale jej zwolennikiem, że dążył do obalenia siłą władzy Rzymu, że był nieudanym rewolucjonistą, jednym słowem – zelotą, było przesłaniem głośnej w swoim czasie książki S.G.F. Brandona pt. „Jesus and the Zealots”. Brandon nawiązywał zresztą do pism twórcy krytycznych badań nad Ewangeliami, do XVIII-wiecznego autora Reimarusa. Mimo rozgłosu dzieło Brandona spotkało się ze zdecydowanym odporem większości naukowców. Jeszcze cztery lata temu w swej monumentalnej pracy „The Historical Jesus of the Gospels” Craig S. Keener, wybitny amerykański egzegeta, stwierdził, że przypisywanie Jezusowi zelotyzmu to obecnie teza faktycznie martwa. Dzisiaj wraz z sukcesem książki Aslana, w nowej sytuacji kulturowej, w świecie, w którym coraz większą rolę odgrywają muzułmanie, te słowa nie brzmią szczególnie wiarygodnie.