Euro w Polsce? Być może
  • Piotr GabryelAutor:Piotr Gabryel

Euro w Polsce? Być może

Dodano: 
Euro
Euro Źródło: Pixabay / Alexas_Fotos / Domena Publiczna
Euro nie tylko nie jest lekarstwem na jakiekolwiek i czyjekolwiek kłopoty, lecz przeciwnie – wprowadzenie go w państwach o tak zróżnicowanym poziomie rozwoju gospodarczego, jak choćby Grecja i Niemcy, wywołuje kryzys za kryzysem.

To oczywista oczywistość, której nie chcą uznać już tylko odpowiedzialni za uruchomienie tego projektu politycy, świetnie żyjący ze słabszej niż ich dawna marka eurowaluty Niemcy oraz zaczadzeni euroizmem euroentuzjaści i zawodowi euroentuzjaści – eurokraci.

Inaczej mówiąc: nie tylko do Greków zdążyło już dotrzeć, że przyjęcie euro oznacza ryzyko, a ryzyko zawsze oznacza koszt. Jak wielki? I w związku z tym, czy nie nazbyt duży, by warto było go ponosić? Oto pytanie, którego – wbrew pozorom – w żadnym razie nie powinno się zbywać krótkim i kategorycznym: nie warto. Zwłaszcza gdy się leży w tym miejscu świata, w którym leży Polska. Nie tylko w sąsiedztwie coraz bardziej nieprzyjaznej oraz nieprzewidywalnej Rosji, lecz także w sąsiedztwie Niemiec, które niezależnie od epok znajdują jakąś niesłychaną łatwość, a może i przyjemność, w robieniu interesów z Rosją kosztem Polski – podobno ich sojusznika z NATO i UE; tak jak teraz – budując „wspólnie i w porozumieniu” z Kremlem jeden Nord Stream po drugim, co drastycznie obniża poziom bezpieczeństwa energetycznego, a więc bezpieczeństwa ogólnego, naszego państwa.

To główne powody, które przemawiają za tym, by pochopnie nie odrzucać, a przeciwnie – nieustannie spokojnie ważyć projekt przystąpienia do strefy euro. Rzecz jasna pod warunkiem, że ona przetrwa, a to przecież jest więcej niż wątpliwe. Dla strefy wspólnego pieniądza nie ma bowiem najmniejszego uzasadnienia w obecnych warunkach politycznych – bez istnienia europejskiego superpaństwa, a jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, by w dającej się przewidzieć perspektywie Francuzi, Niemcy, Holendrzy itd. chcieli przystać na pozbawienie się prawa do realizowania swej suwerenności w ramach własnych państw narodowych.

Na wypadek jednak, gdyby z jakichś powodów ów pozbawiony sensu twór, jakim w obecnej postaci jest euroland, przetrwał – i istniał za lat pięć, siedem czy piętnaście – Polska powinna sobie zostawić doń otwartą drogę. Czyli nie ulegać ani presji eurosceptyków, wzywających do natychmiastowego ogłoszenia decyzji o nieprzystępowaniu do strefy euro, ani naciskowi eurokratów, domagających się jak najszybszego włączenia do niej naszego kraju. A więc także szantażowi komisarzy z Brukseli, którzy – jak wieść niesie – zamierzają narzucić rok 2025 jako datę graniczną wstąpienia do eurolandu krajom, które zobowiązały się to kiedyś zrobić, a na razie tego nie uczyniły. Czyli także Polsce.

Eurorealizm opłaci się nam dużo bardziej od eurosceptycyzmu i euroentuzjazmu.

Artykuł został opublikowany w 22/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także