Czy z faktu, że do przyjęcia ustawy o ratyfikowaniu europejskiego paktu fiskalnego niemiecki parlament potrzebował większości kwalifikowanej dwóch trzecich głosów, a polski – działający pod dyktando posłów Platformy Obywatelskiej – zgodził się na ratyfikację tego samego paktu, zadowalając się większością zwykłą „50 proc. plus jeden głos”, wprost wynika, że Niemcy wyżej sobie cenią suwerenność swego państwa niż my, Polacy, swego?
Niestety, całkowicie wykluczyć się tego nie da, wszelako bez cienia wątpliwości można stwierdzić, że nie wszyscy Polacy mają kluczowe sprawy Polski tam, gdzie politycy partii Donalda Tuska (i ich wcale liczni parlamentarni akolici).
W końcu, godzi się zauważyć, parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości oraz Solidarnej Polski usilnie domagali się, aby Sejm i Senat za przyjęciem europejskiego paktu fiskalnego głosowały właśnie w trybie, który wymaga większości dwóch trzecich głosów, w obecności co najmniej połowy posłów i senatorów.
Politycy PiS i SP chcieli bowiem, by pakt ten przyjmować nie na podstawie art. 89 Konstytucji RP, który przewiduje, że „ratyfikacja umowy międzynarodowej i jej wypowiedzenie wymaga uprzedniej zgody wyrażonej w ustawie”, przyjmowanej zwykłą większością głosów, lecz by to uczynić na mocy art. 90 Konstytucji RP, który zakłada, iż Polska „może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach” wyłącznie za zgodą kwalifikowanej większości posłów i senatorów.
Narzucając większość „50 proc. plus jeden głos”, premier Tusk pokazał kanclerz Angeli Merkel, jak się takie sprawy załatwia w „nowych krajach Unii”, bo on głosowanie w obu izbach polskiego parlamentu wygrał „śpiewająco”. Natomiast kanclerz Merkel, która nie oponowała przeciw „większości dwóch trzecich głosów”, co prawda w czerwcu 2012 r. głosowanie w sprawie ratyfikacji paktu wygrała, ale kilka dni temu głosowanie w sprawie obowiązywania w Niemczech przepisów tego paktu, w izbie wyższej niemieckiego parlamentu – w Bundesracie, przegrała.
Ale czy to, że Merkel przegrała głosowanie, oznacza, że przegrały Niemcy? A z kolei to, że Tusk głosowanie wygrał, oznacza, że wygrała Polska? Obawiam się, że jest odwrotnie. Wygląda bowiem na to, że w ten sposób „nowy kraj Unii” raz jeszcze otrzymał od „starego kraju Unii” lekcję, jak się powinno traktować własne państwo.
Otóż powinno się je traktować z najwyższą powagą i troską, a to oznacza, że większość dwóch trzecich głosów, kiedy zamierza się odstąpić jego jakąkolwiek, choćby najmniej istotną prerogatywę, w żadnym razie nie jest ceną wygórowaną. A udzielenie Komisji Europejskiej zgody na wpływanie na kształt budżetu własnego państwa mało istotną prerogatywą przecież nie jest.
Ale dlaczego tym, czym przejmują się politycy rządzący Niemcami, mieliby się przejmować politycy rządzący Polską?