Od kilkunastu dni toczy się jeden z najbardziej niezwykłych sporów ostatnich lat. Rzecz idzie o krzyż, a ściślej – o krzyż na pomniku Jana Pawła II we francuskim miasteczku Ploërmel.
W 2006 r. Bretończycy postanowili uczcić polskiego papieża i zbudowali monument: pod łukiem postać Ojca Świętego, nad nim pokaźny symbol chrześcijaństwa. Ten piękny gest musiał, żyjemy bowiem w świecie pełnym osobliwości, wywołać kontrowersje. Mimo że za pozostaniem budowli w obecnej postaci opowiedzieli się zarówno burmistrz, jak i znacząca większość mieszkańców, walkę z krzyżem postanowili podjąć antychrześcijańscy radykałowie. I tak stowarzyszenie wolnomyślicieli z departamentu, gdzie położone jest Ploërmel, wystąpiło do francuskiego sądu administracyjnego, Rady Stanu, żeby z krzyżem na pomniku zrobić porządek. Naprawdę! Jan Paweł II mógł zostać, tyle że bez krzyża. Francuscy sędziowie powołali się na przepis konstytucji z 1905 r., który zakazuje umieszczania symboli religijnych w lokalizacji publicznej. Jak wiadomo, decyzja ta wywołała liczne protesty, powstały specjalne grupy protestujących, polska premier Beata Szydło, kolejny przykład refleksu i odwagi, zaprosiła nawet wygnany pomnik do Polski.
Sprawa jest godna szczególnej uwagi z kilku powodów. Przede wszystkim pokazuje fanatyzm przeciwników chrześcijaństwa. Co z tego, że w tym przypadku ich protest jest niedorzeczny i świadczy o głupocie? Jak można sobie wyobrazić wyrażenie szacunku i respektu dla Jana Pawła II, zakazując przedstawienia krzyża, który był dla niego głównym punktem odniesienia, który zawsze ze sobą nosił, do którego się chętnie odwoływał i na który wskazywał? To tak, jakby wyprodukować plakat Mony Lizy bez głowy i twierdzić, że to jest dokładnie to, co namalował Leonardo da Vinci. Albo uznawać, że w związku z obroną praw zwierząt w publicznych miejscach należy pozbawić stare pomniki wielkich wodzów koni.
Jednak o jaki dokładnie fanatyzm tu chodzi? Co jest źródłem tego protestu? W istocie jest nim nienawiść do Pana Boga. Tak naprawdę – mimo że ci, którzy najgłośniej protestują, twierdzą, iż Boga nie ma, i dlatego powinno być im właściwie obojętne, co znajduje się w miejscach publicznych – napędza ich ukryta wrogość do publicznej obecności Boga i znaku chrześcijaństwa. Jest ona tak wielka i przemożna, że wszystkie inne względy tracą na znaczeniu.
Nie liczy się zdrowy rozsądek. Przecież we Francji po 1905 r. pojawiły się liczne budowle, których projekty nie odpowiadały rygorystycznie rozumianym zapisom z 1905 r., wprowadzonym notabene przez rządzących wówczas masonów i socjalistów. Wystarczy pojechać do Paryża i zobaczyć górującą nad miastem konsekrowaną w 1919 r. bazylikę Sacré-Coeur, żeby pojąć, jak bałamutne jest przez dzisiejszych sędziów powoływanie się na prawo z 1905 r.
Nie liczy się szacunek do własnej pamięci i przeszłości. Tylko barbarzyńcy mogą uznawać, że krzyż i chrześcijaństwo można usunąć ot, tak z historii Francji, a co za tym idzie – także z Europy. Co gorsza, nie liczy się nawet coś, co z grubsza nazwałbym instynktem przetrwania. Jak można wdawać się w wojnę z krzyżem na kamiennym pomniku znajdującym na odległej powincji w państwie, w którym z roku na rok jest coraz więcej muzułmanów, niczym grzyby po deszczu rosną meczety, kościoły zaś albo się burzy, albo zmienia ich przeznaczenie? Doprawdy, wielką siłą jest nienawiść do krzyża i dobrze, że Polska przed tym szaleństwem się broni.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.