Wiemy już, na czym polega misja nowego przewodniczącego Komisji Europejskiej. Otóż Jean-Claude Juncker miałby się zająć zwalczaniem wszelkiej maści eurosceptyków. Nic nadzwyczajnego, prawda? Problem w tym, że to zadanie wyznaczył mu Wasilios Skuris, prezes... Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS), czyli najwyższego organu władzy sądowniczej w UE.
W trakcie uroczystości zaprzysiężenia członków KE Skuris zwrócił się bezpośrednio do Junckera: „Obejmuje Pan to stanowisko w czasie najgorszego kryzysu finansowego w Europie. W momencie, gdy europejskie ideały stały się przedmiotem ataków ze strony kół eurosceptycznych. Musi pan bronić owoców integracji, tak aby nie były deptane przez jej przeciwników”.
Wypowiedź Skurisa przeszła niemal bez echa. Oburzeniem zareagowało jedynie kilku brytyjskich torysów. „Teraz nietrudno zrozumieć, dlaczego niektórzy eurosceptycy są zaniepokojeni politycznym uwikłaniem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości” – komentował Bill Cash, szef parlamentarnej komisji monitorującej unijne prawodawstwo. Nigel Farage, znany z niewyparzonego języka przywódca Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, był jeszcze bardziej dosadny: „ETS od lat ogranicza suwerenność państw i niszczy demokrację. Co miał na myśli pan Skuris, mówiąc o owocach unijnej integracji? Bezrobocie i biedę, w którą Bruksela wepchnęła miliony obywateli Europy?”.
Owszem, wśród eurosceptyków są ludzie, którzy wydają się przybyszami z kosmosu. Są też tacy, których wizja UE jest rzeczywiście niebezpieczna dla demokracji. Gdy jednak szef Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości mówi publicznie, które poglądy mu się podobają, a które nie, to znaczy, że prawdziwi demokraci w Europie powinni obawiać się bardziej sędziego Skurisa niż Marine Le Pen, Geerta Wildersa i Nigela Farage’a razem wziętych.