Marszałek Sikorski nie byłby sobą, gdyby prostej czynności, jaką jest ogłoszenie terminu wyborów, nie okrasił różnymi złośliwościami pod adresem środowisk, które go kiedyś wprowadziły do życia publicznego i zrobiły ministrem. Nie żebym im współczuł – w sumie faktycznie nie powinny za to pozostawać bez kary. Jednak bon moty w stylu: „Myślę, że gdy podejmowano decyzję o kapitulacji hitlerowskich Niemiec, nie antycypowano naszych wyborów prezydenckich” (w odpowiedzi na pytanie, czy celowo wyznaczył wybory tuż po wielkiej fecie, podczas której ubiegający się o reelekcję prezydent z jego partii będzie się lansował ze światowymi przywódcami), są po prostu słabe i nie podnoszą powagi marszałkowskiego urzędu, i tak już w ostatnich miesiącach nadszarpniętej.
Co innego jednak było hitem wspomnianej konferencji i co innego przyprawiło mnie o atak pustego śmiechu. Otóż marszałek Sikorski nie poprzestał, jak powinien, na ogólnikowym wyrażeniu nadziei, że walka wyborcza będzie przebiegać w atmosferze wzajemnego szacunku, ale zaapelował też, by nie podważano uczciwości wyborów.
Taki apel demaskuje mentalność, powiedzmy, niezachodnią. Pan marszałek bywał w USA, na pewno pamięta, jak po wpadce z „wybrzuszonymi” kartami na Florydzie, które rozstrzygnęły o zwycięstwie Busha nad Gore’em, liczne organizacje domagały się ponownego liczenia głosów i umożliwiano im to wielokrotnie. I nikt nie mówił o zamachu na demokrację. Na pytania o uczciwość wyborów reagują wściekłością „czynniki” w Rosji czy na Białorusi. Wiadomo dlaczego.
Polacy wątpią w uczciwość wyborów, bo mają powody. Bo PKW się skompromitowała, bo system informatyczny był przekrętem i nadal nie ma nowego, bo dotąd nie ma pełnych wyników ostatnich wyborów w Internecie, a te, które są, bywają ze sobą sprzeczne. Grecja, ponoć państwo na skraju upadku, miała oficjalne wyniki rano – o innych nie mówiąc. A my mamy, par excellence, jeden wielki bardak.
Zamiast się kompromitować takimi apelami, władza, do której marszałek Sejmu się zalicza, mogłaby zadbać, by 10 maja nie powtórzył się obciach z wyborów samorządowych. Jeśli zamiast tego z góry apeluje, by „nie podważać”, to – sam nie wiem – nie umie tego zrobić? Czy nie chce?