Piotr Gabryel
foto Marka Belki/NBP
Narodowy Bank Polski rozesłał do ubezpieczycieli i banków pisma z żądaniem zaprzestania używania w materiałach reklamowych sformułowania podatek Belki określającego 19-procentową daninę od dochodów kapitałowych nałożoną w 2002 r., gdy ministrem finansów był Marek Belka, obecny prezes NBP. Cóż, trudno się dziwić bankowi centralnemu, że dba o dobre imię swego szefa, i jemu samemu, że nie chce być kojarzony z jakimkolwiek podatkiem; to w końcu nic miłego. Ale może warto było pomyśleć wtedy, kiedy się ten podatek wprowadzało.
Nie tylko Marek Belka nie ma szczęścia do pomnika, na którym nie chciałby się widywać. W dodatku inni mają jeszcze gorzej. Albowiem o ile nie wszyscy mogą się cieszyć dochodami kapitałowymi, a więc nie wszyscy narzekają na podatek Belki, o tyle z pewnością 100 proc. Polaków płaci VAT Rostowskiego, czyli podatek od wartości dodanej, podniesiony za pierwszej kadencji ministra finansów Jacka Rostowskiego z 22 do 23 proc. (lub jego stawkę obniżoną, podniesioną z 7 do 8 proc.). Choć – to fakt – nie wiadomo, czy Rostowskiego obecne i przyszłe pokolenia nie zapamiętają bardziej za sprawą długów Rostowskiego lub dziury (budżetowej) Rostowskiego.
Z kolei przyszli emeryci – ci, którzy będą musieli próbować utrzymać przy życiu, otrzymując emeryturę Tuska – już dziś zgrzytają zębami na dźwięk nazwiska obecnego premiera. A ten dalej bezceremonialnie rozmontowuje stworzony kilkanaście lat temu system, który miał zagwarantować większe bezpieczeństwo przyszłych emerytów. Po pierwszym zamachu na pieniądze odkładane przez nas na starość w OFE nad- chodzi drugi, który sprawi, że faktycznie pozbawieni oszczędności z drugiego filaru emerytalnego wrócimy do punktu wyjścia. A to oznacza, że także my, przyszli emeryci – tak jak obecni – będziemy zdani wyłącznie na łaskę i niełaskę rządzących Polską polityków.
Z kolei wszyscy, którzy dziś wystają w monstrualnych kolejkach do lekarzy, śmiało mogą nasz system ochrony nazywać szpitalem Millera (lub przychodnią Millera). Albowiem to właśnie Leszek Miller, gdy był szefem rządu, cofnął reformę tego systemu do czasów sprzed kas chorych, a więc sprzed pierwszych prób wprowadzenia doń elementów wolnego rynku, które usprawniłyby i zracjonalizowałyby jego funkcjonowanie.
Ale oczywiście żaden z polityków nie ma obowiązku fundowania sobie takiego antypomnika jak Miller, Rostowski czy Tusk. Wręcz przeciwnie. Każdy polityk stoi przed szansą zbudowania sobie pomnika, z którego będzie mógł być dumny. Choćby takiego, jakim może się szczycić i cieszyć Leszek Balcerowicz. Bo to przecież reformy Balcerowicza doprowadziły do odrodzenia polskiego pieniądza – naszego ukochanego złotego, z którego do dziś jesteśmy dumni i z którym tak trudno byłoby się nam rozstać.