DoRzeczy.pl: Dlaczego swoją nową książkę nazwał pan "Niemcy", a nie "Naziści"?
Piotr Zychowicz: Dlatego, że większość zbrodniarzy, którzy dopuszczali się niecnych czynów w imieniu III Rzeszy wcale nie posiadała legitymacji członkowskiej NSDAP. To nie byli żadni "naziści" to byli Niemcy. Zwykli obywatele. Policjanci, żołnierze, kolejarze, lekarze, pielęgniarki, urzędnicy. Brutalizacja i radykalizacja niestety nie ominęły szerokich rzesz niemieckiego społeczeństwa.
Przykład?
Choćby Akcja T-4 i inne mordy eutanazyjne. Chorych i niepełnosprawnych umysłowo uśmiercały w Niemczech zwykłe pielęgniarki na nocnych dyżurach. A zwykli lekarze wypisywali fałszywe świadectwa zgonu, w których umieszczali nieprawdziwą przyczynę śmierci. To nie byli fanatyczni SS-mani w białych kitlach narzuconych na czarne mundury tylko szanowani pediatrzy i neurolodzy, którzy po wojnie bez przeszkód kontynuowali kariery.
Podobnie było z Holokaustem?
Oczywiście. Weźmy choćby badania wybitnego amerykańskiego historyka prof. Christophera Browninga nad dziejami 101. Policyjnego Batalionu Rezerwy. Jednostki, która dokonała szeregu drastycznych zbrodni na terenie okupowanej Polski. Rozstrzelała tysiące Żydów i Polaków. W tym kobiety i małe dzieci.
Co to była za formacja?
To była przypadkowa zbieranina podtatusiałych panów w średnim wieku, którzy odpadli na komisjach wojskowych. Władze uznały, że są zbyt słabi żeby poradzić sobie na froncie. To byli zwykli obywatele. Piekarze, mechanicy, robotnicy. Kiedy w Generalnym Gubernatorstwie rozpoczął się Holokaust – niemieckie władze okupacyjne rzuciły ich do "akcji". Już na wstępie dowódca dał im wybór. Ten kto nie czuł się na siłach mordować cywilów - nie musiał tego robić. Za odmowę udziału w egzekucjach nie groziły policjantom żadne konsekwencje. Mimo to opcję tę wybrało zaledwie 20 procent policjantów ze 101. Batalionu.
A pozostałe 80 proc.?
- Pozostałe 80 proc. zakasało rękawy i bez słowa sprzeciwu wzięło się do "roboty". Czyli rozstrzeliwania niewinnych ludzi. Na początku było to dla nich szokiem, ale z czasem przywykli. Zamienili się w prawdziwe maszyny do zabijania. Zobojętnieli na ludzką krzywdę, zabijanie zaczęło im sprawiać przyjemność. Odsetek narodowych-socjalistów był w tym oddziale znikomy. Mało tego, oni w większości nawet nie byli antysemitami. Po prostu karnie i gorliwie wykonywali rozkazy.
Zbrodniarze, którzy po wojnie zostali postawieni przed sądem mówili właśnie, że tylko wykonywali rozkazy.
Tak, to była ich stała linia obrony. Szeregowcy twierdzili, że tylko wykonywali rozkazy podoficerów. Podoficerowie, że wykonywali rozkazy poruczników. Porucznicy – kapitanów. Kapitanowie – majorów. Majorzy – pułkowników. Pułkownicy – generałów. Generałowie – Himmlera. A Himmler, gdyby przeżył, zapewne zasłaniałby się rozkazami Hitlera. Idąc tym tropem rozumowania można uznać, że za wszystkie zbrodnie III Rzeszy winny był w zasadzie tylko jeden człowiek. Niestety, prawda jest znacznie bardziej skomplikowana i przerażająca.
Czyli jaka?
Oskarżeni zapominali dodać, że w trakcie dokonywania masowych zbrodni często wykazywali się własną inicjatywą i wcale nie potrzebowali specjalnych zachęt żeby uśmiercać bliźnich. Według wielu historyków Holokaust rozpoczął się właśnie "od dołu" – czyli od coraz bardziej drastycznych i masowych zbrodni dokonywanych w 1941 roku przez Einsatzgruppen na froncie wschodnim. Tam było bardzo wiele miejsca na własną inicjatywę. Rozkazy z Berlina były często mgliste i niejasne. Wiele niemieckich zbrodni było dziełem oficerów niższego szczebla i zwykłych szeregowców. Holokaust i inne zbrodnie III Rzeszy byłyby bez nich niemożliwe. Oczywiście można to wszystko zrzucić na Hitlera, Himmlera i kilku innych "szalonych SS-manów". To jednak zbyt proste wytłumaczenie.
Nowa książka Piotra Zychowicza "Niemcy. Opowieści niepoprawnie polityczne cz. III" w księgarniach od 29 sierpnia!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.