Rosja, gwałciciel narodów
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Rosja, gwałciciel narodów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rosja, gwałciciel narodów
Rosja, gwałciciel narodów

Nie sądzę, żebym musiał jakoś specjalnie udowadniać, że nie lekceważę problemu, jakim jest recydywa faszyzmu na Ukrainie. Szerzenie kultu UPA i zbrodniarzy pokroju Bandery, fałszowanie historii, niszczenie archiwaliów dotyczących Rzezi Wołyńskiej, materialnych dowodów zbrodni ukraińskich nacjonalistów, zastraszanie świadków i ataki na polskich naukowców − lista win pogrobowców Dymytro Doncowa jest długa. Powinna być znana wszystkim Polakom, szczególnie polskim politykom, i poważnie być brana pod uwagę w stosunkach z działaczami podobnych ugrupowań jak „Swoboda”.

Niemniej, w kontekście obecnych wydarzeń trudno nie odnieść wrażenia, że eksponowanie post-banderowców na Majdanie i w nowych władzach Ukrainy ma bardzo podobny charakter, jak peerelowskie straszenie „odwetowcami z Bonn”. Albo jak szczegółowe przypominanie przez gomułkowską propagandę wszystkich zbrodni hitlerowskich po sławnym liście polskich biskupów do niemieckich. Odwetowcy w Niemczech rzeczywiście byli (i są do dziś) wpływowi, czego pani Steinbach najlepszym przykładem, zbrodni też zmyślać trzeba nie było, a jednak był w tym oczywisty fałsz.

Nie sądzę, byśmy mieli dziś wybór pomiędzy rosyjskim imperializmem a ukraińskim faszyzmem. Rewolucja na Ukrainie napędzana jest głównie niezgodą na postsowiecki, oligarchiczny model państwa − państwa w istocie feudalnego, opartego na kłamstwie i przemocy, służących tyle tylko, że służących panowaniu już nie ideologii, ale mafii i korupcji. Jak każda rewolucja ma ona też charakter pokoleniowy. I jak każde zbuntowane młode pokolenie, także pokolenie Majdanu szuka idei, której mogłoby służyć. Oczywiście, są środowiska, które próbują zarazić to zbuntowane pokolenie szowinizmem; w tym celu fałszują one idee UPA, wybielając i kłamliwie prezentując je jako czyste, oparte na miłości ojczyzny i tradycyji bohaterskiego oporu przeciwko Sowietom (p. kuriozalny wywiad p. Tiahnybuka dla „Rzeczpospolitej”). Trzeba to dostrzegać, przestrzegać i wyraźnie mówić Ukraińcom, co niesie ze sobą ta oferta. Ale bez wariactwa. Wśród ludzi bardzo dzielnie walczących z komunizmem w Polsce też trafiali się osobnicy niejednoznaczni. Ot, taki Kazimierz Świtoń, który był jednym z najodważniejszych działaczy WZZ-ów, a zarazem oszalałym antysemitą. Albo Niesiołowski, który nie stał się przecież klinicznym świrem dopiero po wstąpieniu na służbę u Tuska. Czy na tej podstawie wolno formułować oceny, że „Solidarność” była ruchem antysemitów i psychopatów?

Nie sądzę, jak mówię, byśmy musieli wybierać między zbrodniarzem Janukowyczem a zbrodniarzem Banderą, między szowinizmem wielkoruskim a wschodniogalicyjskim. A przecież gdybyśmy nawet musieli, jest oczywiste, który z nich jest dla nas mniejszym złem. I wynika to nie z liczenia trupów, tylko z racji stanu. W najdzikszym, najbardziej zbrodniczym wydaniu nacjonalizm ukraiński nie kwestionował nigdy istnienia państwa polskiego. Dążył do czystek etnicznych (nie tylko antypolskich) na terytorium, które galicyjscy nacjonaliści uważali za rdzennie ukraińskie, roszcząc sobie w ramach tego prawa do części ziem historycznie i etnicznie polskich. Natomiast imperializm rosyjski, czy to w wydaniu carskim, czy sowieckim, odmawiał Polakom prawa do samostanowienia − i odmawia go nam nadal w swej obecnej, postczekistowskiej mutacji. Proszę mi znaleźć u Dugina, Iljina czy innych politycznych pisarzy kształtujących putinowską doktrynę, albo w wypowiedziach kremlowskich politologów i polityków, jakiekolwiek świadectwo, że Kreml uznaje istnienie wolnej, suwerennej Polski za stały element ładu europejskiego.

Niczego takiego znaleźć nie sposób. Dla współczesnej Rosji czekistów, Polska to państwo sezonowe − dokładnie tak samo, jak dla doktrynerów weimarskich, a potem hitlerowskich Niemiec. Za stan normalny, oczywisty i pożądany uważają oni ponowne wepchnięcie nas w uzależnienie od siebie, czy to w formie marionetkowego państewka, czy pełnego podboju.

Jeśli ktoś nazywa dziś „legalnym prezydentem Ukrainy” gangstera, który wydał zbrodniczy rozkaz masowego morderstwa (bo strzelanie z dachów do manifestantów uzbrojonych w pałki i drewniane tarcze nie może być ocenione inaczej) a potem uciekł w panice pod skrzydła ruskiego protektora, porzucając złote kible, mercedesy i galeon, wypisuje jakieś peany na cześć obalonego satrapy czy jego berkutu, to ktoś taki albo jest człowiekiem niespełna rozumu, albo świadomym rosyjskim agentem. Jeśli przy tym powołuje się na Dmowskiego, to na dodatek fałszerzem historii albo ignorantem. Rzekoma „prorosyjskość” Dmowskiego to bowiem fałsz, zwykłe kłamstwo dawnych piłsudczyków, podchwytywane dziś ochoczo przez szalikowców PiS. Wystarczy sięgnąć do pism Dmowskiego i poznać historię jego starań o antyniemieckie porozumienie z Rosją, by to wiedzieć.

Oczywiście, skoro już wspomniałem o szalikowcach Prezesa, nie wolno godzić się na polityczną bezmyślność i − jakże typowe dla polskiej prawicy − narzucanie jedynie słusznej, w tym wypadku entuzjastycznie promajdanowej postawy jako kryterium prawowierności. Gdy czytam, że kto zgłasza jakiekolwiek wątpliwości co do kierunku ukraińskiej rewolucji jest złym Polakiem, agentem WSI i „spadła mu maska”, czuję ten sam smród wspomnianej już komunistycznej propagandy tropiącej „pachołków neofaszystowskiego rewizjonizmu”. Ale z PiS nigdy się szczególnie nie identyfikowałem, więc kiedy bredzi pisowiec, nie boli mnie to aż tak, jak kiedy bredzi ktoś podający się za narodowca, a tym bardziej, nie daj Boże, ktoś sprawujący funkcję w Ruchu Narodowym czy kandydujący z jego ramienia.

Rusofila nie ma nic wspólnego z tradycją endecką, albowiem − jak każda „filia” − jest zwyczajnie głupia. Tym bardziej, że głupia i nieracjonalna jest, generalnie, cała rosyjska polityka, szczególnie w wydaniu Putina. Ktoś słusznie napisał, że Putin powtarza na znacznie większą skalę politykę Slobodana Miloszewicia, który brutalnie dążąc do powiększenia Serbii, zmarginalizował ją, poniżył i bardzo osłabił. Przecież Rosja przy swoim potencjale gospodarczym mogłaby bez trudu utrzymywać hegemonię na obszarze posowieckim metodami pokojowymi. Robi inaczej − odrywa od Gruzji kilka małych kawałków, i z całej reszty czyni sobie nieprzejednanego wroga. Teraz − odrywa od Ukrainy Krym, z którego pożytek będzie miała niewiele większy niż z jakiejś Osetii czy Abchazji, i całą Ukrainę, jeszcze dwie dekady temu generalnie jej przychylną, czyni na przyszłość antyrosyjską.

Może dlatego, że postsowiecka, feudalna monarchia czekistów nie potrafi być gospodarczo wydolna, atrakcyjna jako źródło dóbr materialnych i wzorców, więc po prostu musi gnębić, napadać i chwytać za twarze. A może to kwestia wielkoruskiej psychologii − tej porażającej mieszanki pruskiej buty i poczucia wyższości nad całym światem ze zbrodniczością i zamordyzmem Czyngis-chana, zaprawionej paranoicznym poczuciem osaczenia? Rosja zachowuje się jak zboczony gwałciciel, który mógłby uwieść kobietę imponując jej swą urodą, wpływami i zasobnością, ale posiąść ją tak po dobroci, bez bicia i upokarzania, po prostu go nie rajcuje. Zaspokaja się dopiero, jak solidnie obije ofiarę pięścią i pejczem.

Tak czy owak, skutek tej mocarstwowej polityki jest taki, że trzydzieści lat temu baliśmy się wejścia Ruskich do Polski, a dziś mówimy o napaści na Krym − proszę zobaczyć, ile to kilometrów. Dopóki polityka Kremla jest taka, a nie inna, w polityce polskiej po prostu nie ma opcji rosyjskiej − możną ją rozważać wyłącznie teoretycznie, przy założeniu, że gdyby Kreml zaczął działać racjonalnie, to wtedy ewentualnie pojawiłyby się płaszczyzny porozumienia.

Rusofila, jako się rzekło, jest od tradycji endeckiej najdalsza, jak sobie można wyobrazić. Dlatego, że jest to tradycja polityki rozumnej. A rusofilia − szczególnie dziś − jest zwyczajnie głupia.

foto:
http://www.flickr.com/photos/67956652@N02/12099897963/in/photolist-jre97p-iQU1Pk-kBT68q-j68kp9-kFZVFa-kP6VKX-kgYumD-kKJAJv-kkVXwe-8CAiwu

Czytaj także