Wiele już było w telewizji programów, w których znani ludzie ku uciesze widza gdzieś się ścigali, o coś walczyli, rzucali kłody pod nogi i zawierali kruche sojusze. „Azja Express” miał być inny. Nie tylko najdroższy w historii TVN, lecz także – jak po powrocie do Polski opowiadali uczestnicy – zmieniający ich styl życia. Odkrywający prawdziwe oblicze Orientu oraz różnorodność zamieszkujących go kultur. Jak wyszło? Tak jak można się było spodziewać. Bogaci biali zabawili się w biednych kosztem gościnności prawdziwie ubogich. Przy okazji niemiłosiernie się kompromitując. Witajcie na postkolonialnym safari. (...)
Być może swoją subtelną perfidię „Azja Express” ukazuje właśnie w sposobie podejścia do ludzi spotkanych na trasie szaleńczego wyścigu. Program, który miał wyjątkową szansę przedstawienia milionom widzów intrygujących różnic kulturowych jednego z najciekawszych regionów świata, zawęził się do niezrozumiałego z polskiej perspektywy postkolonializmu, orientalizacji i instrumentalizacji napotkanych osób i ich systemów wartości. Już na samym starcie jesteśmy świadkami ustawienia narracji z pozycji szantażu moralnego, w którym przypadkowy kierowca, właściciel lokalnej knajpy albo zwykły przechodzień może zostać „dobrym Azjatą” lub – używając określenia jednego z uczestników – „rozbestwioną ofermą”. (...)
A wystarczy odwrócić znaczenia, aby uświadomić sobie, o jakich rażących uproszczeniach mówimy. Co, gdyby milioner z Bollywood przyjechał na Podlasie, by wziąć udział w programie „Europa Express”? Gdyby „idiotami” nazywał polskich kierowców, którzy nie zatrzymują się na drogach, twierdził, że „w domach capi”, a flaczki „smakują jak g…o”? Jaki międzynarodowy skandal by to wywołało? (...)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.