Korwin-Mikke od lat uchodził za nestora liberalnej prawicy. UPR czy KNP pokazały, że bez jego osoby tego typu wolnościowe inicjatywy po prostu upadają. Polityk zbudował wokół siebie niemal sektę wyznawców, nie tylko wsłuchujących się w każde jego słowo, ale wręcz kopiujących jego gesty i zachowania.
Jednak nic nie trwa wiecznie. Świat się zmienia, zmieniają się politycy, zmienia się społeczeństwo i zmieniają się sami korwiniści. Panta rhei. Wydaje się, że pozycja Korwin-Mikkego nie tylko została podkopana w Konfederacji, ale również i wśród samych korwinistów. Wskazują na to wyniki prawyborów prezydenckich, jakie zorganizowało ugrupowanie. Korwin zajął w nich dopiero piąte miejsce i został wyprzedzony nie tylko przez Krzysztofa Bosaka oraz Grzegorza Brauna, ale – co bardziej znaczące – również przez dwóch polityków z własnej frakcji: Konrada Berkowicza i Artura Dziambora. Zresztą różnica w uzyskanych elektorach jest ogromna – Dziambor zdobył ich 51, Berkowicz – 35, a Korwin-Mikke zaledwie 21.
Również sami działacze Konfederacji przyznają w prywatnych rozmowach, że Korwin-Mikke zaczyna być odstawiany przez swoich wyborców na boczny tor. Trudno się dziwić. Wystarczy prześledzić jego karierę, aby się zorientować, że jest politykiem autodestrukcyjnym. Jego działalność w ostatnich latach, wbrew temu co on sam twierdzi, jedynie umacniała duopol PO-PiS.
Lekka pedofilia i wolny rynek
Janusz Korwin-Mikke to ideowiec w najlepszym i zarazem najgorszym tego słowa znaczeniu. Postać barwna, prawdziwie niezależna i całkowicie nieprzewidywalna. Jego niezłomna obrona klasycznego liberalizmu przysporzyła mu szeregu wiernych fanów, którzy co chwila są zmuszeni przymykać oczy na kolejne ekscesy „króla”.
Jednak liberalizm Korwina nie ogranicza się do krytyki etatystycznego charakteru III RP. Wzbogacony o radykalnie darwinistyczne pierwiastki prowadzi go do absurdalnych twierdzeń, z których możemy się np. dowiedzieć, że chore dzieci są celowe wpychane do szkół, aby obniżać poziom edukacji, a „lekka pedofilia” jest całkiem w porządku.
„Co cię nie zabije, to cię wzmocni” - tymi słowami Korwin-Mikke z kolei zareagował na doniesienia o tym, że Kora była w młodości ponoć molestowana przez księdza. Zrobił to kilkanaście dni po jej śmierci. Nawet jeżeli słowa prof. Środy, która w odpowiedzi nazwała go „śmieciem” były przesadzone, to ciężko się dziwić tak zdecydowanej reakcji. A to przecież tylko kilka z dziesiątek złotych myśli polityka.
Cięty język Korwina być może nadaje się do publicystyki, ale zupełnie nie pasuje do nowoczesnej polityki. Wypowiedziami pokroju „zawsze się troszeczkę gwałci” kompromituje nie tylko siebie, ale również tysiące młodych ludzi, a nawet szerzej – całą ideę, o którą tak bezpardonowo walczy od lat. Jeżeli Konfederacja ma zaistnieć jako poważna siła polityczna, to musi pozbyć się łatki oszołomów, której przez lata dorobili się jej niektórzy politycy. Postać Korwin-Mikkego zatem nie stanowi problemu dla szeroko rozumianej lewicy, tylko wprost przeciwnie – staje się obciążeniem prawej strony sceny politycznej.
Do tego dochodzi zjawisko „korwinizowania” kolejnych pokoleń działaczy, którzy przejmują od prezesa niezdrowy, kontrowersyjny imidż. Symbolem jest tutaj postać Sławomira Mentzena – jednego z najbardziej merytorycznych polityków młodego pokolenia, który jednak w ostatnim czasie przejął od swojego lidera przeświadczenie, że im bardziej kontrowersyjną tezę się wygłosi, tym uzyska się większe poparcie w wyborach. Owocem tych rozważań była „piątka Mentzena”, czyli „nie dla Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków, UE".
Król destrukcji
Powyższe rozróżnienie na Korwina-publicystę oraz Korwina-polityka nie jest bezzasadne. Otóż wydaje się, że kontrowersyjny poseł nie rozumie, że to co się doskonale sprawdza w publicystyce, jest nieakceptowalne w Sejmie. Polityka to sztuka kompromisu, ustępstw, podstępu. Lider wolnościowców tymczasem nie jest zdolny do kompromisu, widzieliśmy to wielokrotnie. Widzieliśmy to również kilkanaście dni temu, gdy parlament przez aklamację przyjął uchwałę potępiającą skandaliczne wypowiedzi przedstawicieli najwyższych władz Rosji. Wszyscy posłowie wstali, bijąc brawo. Wszyscy oprócz Janusza Korwin-Mikkego.
“Jeśli Sejm musi urzędowo uchwalać jakieś prawdy historyczne – to znaczy, że te prawdy nie bronią się same” – napisał oburzony polityk. No właśnie. Korwin-Mikke zdaje się nie dostrzegać, że nie żyjemy w XIX wieku, że historia czy kultura już dawno stały się narzędziami polityki, a wolny rynek nie jest odpowiedzią na każdy problem. Termin soft power nic mu nie mówi.
Korwin-Mikke uważa się za jedynego realistę, który nie ulega emocjom, tylko za pomocą chłodnego rozumu prowadzi działania, ale ewidentnie nie rozumie, że realizm prawdziwy musi brać emocje tłumu pod uwagę. Korwin tymczasem tego nie robi. To polityk, który nie widzi problemu, aby dzień po wyborach, w których PiS osiągnął rekordowe poparcie w historii III RP, wyjść i powiedzieć, że każdy, kto głosował na partię Kaczyńskiego jest idiotą. Oczywiście ta bezkompromisowość i nie uleganie stadnym odruchom (nawet jeżeli przeradza się w chamstwo) jest czymś niespotykanym w dzisiejszej polityce, w pewien sposób jest nawet imponujące, ale nie zmienia to faktu, że ta polityka jest jednocześnie całkowicie antyskuteczna, destrukcyjna.
Doskonałym przykładem, który unaocznia, że Korwin nie potrafi działać w grupie i zależy mu przede wszystkim na własnej osobie, jest właśnie jego stosunek do Rosji. Nie chcę tu się wdawać w dyskusję na ile jego tezy są logiczne i skupiam się jedynie na samej taktyce politycznej. Stosunek Polaków do Putina jest jednoznaczny, Korwin-Mikke idąc w tej kwestii pod prąd de facto skazuje własne ugrupowanie na marginalizację.
Dlatego pozostali politycy Konfederacji starają się odcinać od wszelkich posądzeń o rusofilizm. Dowodem może być choćby Krzysztof Bosak, który wprost stwierdził, że nie widzi nic złego w swoim wywiadzie, którego udzielił Sputnikowi, ale odkąd na partię spadła krytyka za tego typu rozmowy to „przyjęliśmy postawę propaństwową i nie odpowiedzieliśmy na kolejne propozycje komentarzy”. Co tymczasem zrobił Korwin? Poszedł wesoło do rosyjksich mediów, opowiadając, że w Polsce panuje większa rusofobia, niż polonofiba w Rosji. Później zarówno Bosak jak i Winnicki musieli się gęsto tłumaczyć i publicznie krytykować swojego partyjnego kolegę.
Monopol Korwina
UPR, WiP, KNP, KORWiN, Wolność... partie się zmieniają, a 5 proc. w kolejnych wyborach nadal pozostawało nieosiągalne. Dopiero sojusz z narodowcami pozwolił liberałom powrócić do Sejmu. Największą wadą tych kolejnych wcieleń Korwin-Mikkego jest jednak nie samo ośmieszanie liberalizmu gospodarczego, ani nawet nie marnotrawienie zapału kolejnych obiecujących postaci, co całkowite zmonopolizowanie tematyki wolnościowej.
Korwin-Mikke przez lata nie był w stanie przekroczyć progu wyborczego, ale jednocześnie uniemożliwiał wykreowanie się jakiejkolwiek innej siły na prawo od PiS. Cokolwiek by się nie działo to te 2, 3 czy 4 proc. wyborców zawsze ruszało do urn i oddawało głos na pana w muszce.
Dlatego też przekroczenie przez Konfederację progu wyborczego wydaje się być tak niezwykłym wydarzeniem. Jednak ledwie temu sojuszowi udało się przedostać do Sejmu, to Korwin już zaczął sugerować, że partia powinna rozdzielić się na dwa ugrupowania – narodowców i liberałów. Taki rozłam byłby samobójczy i ciężko nie odnieść wrażenia, że Korwin zaproponował to tylko po to, aby nikt nie zagroził jego przywództwu. Dokładnie tak jak to miało miejsce, gdy doszło do zniszczenia KNP, po tym jak partia dostała się do europarlamentu, a nowym liderem ugrupowania został Michał Marusik. Korwin pozbawiony fotela prezesa zabrał zabawki i założył nową partię.
Jeżeli faktycznie jego pozycja zaczyna maleć, jeżeli korwiniści zaczynają się rozglądać za jego następcą (świadczy o tym popularność Mentzena, Berkowicza czy Dziambora), to znak że kolejny rozłam może się już "królowi" nie udać i tym razem (po raz pierwszy od lat) wyborcy za nim nie pójdą.
Dopóki Korwin-Mikke nie przestanie być niekwestionowanym liderem wolnościowców, dopóty na polskiej scenie nie rozkwitnie racjonalna prawicowo-wolnościowa partia, a nad samą Konfederacją będzie nieustannie wisieć widmo rozpadu. Dzisiejszy jego wynik w prawyborach to dowód, że ta świadomość zaczęła się przebijać nawet do samych działaczy i wyborców antysytemowych. Świadomość, że Król musi abdykować. Najwyższy czas.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":
Czytaj też:
Wyśniona klątwa KomorowskiegoCzytaj też:
Foch na Polskę
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.