Dożył 83 lat, zmarł 15 sierpnia w Nicei, gdzie osiadł w 2008 r. po tym, jak wyprowadził się z Krakowa „na stałe”.
Wcześniej zmieniał adresy wielokrotnie. Gdy w 1996 r. przyjechał pod Wawel – zdawało się, że też „na stałe” – na Starowiślnej usłyszał od jakiegoś pijaczka: „Panie Mrożek, po coś pan wrócił do tego dziadostwa?”. Skomentował to w „Dzienniku powrotu”: „Tak nigdy by nie zagadnął jeden Francuz drugiego Francuza, Anglik Anglika, Niemiec Niemca. Bonjour, Monsieur Dupont. Dlaczego pan wrócił do Francji? Jeszcze mniej jest prawdopodobne, czyli zupełnie już nieprawdopodobne, żeby zamiast nazwy swego kraju użył słowa kwalifikującego i żeby to słowo było zrozumiałe dla obu stron jako synonim. Są kraje, z których ludzie wyjeżdżają i do których wracają, nie zadziwiając tym współziomków, kraje, gdzie nikogo nie obchodzi, czy ktoś z nich wyjechał, czy do nich wrócił. Wynika z tego, że mimo dążenia do europeizacji Polacy nadal zachowują swoją specyficzność”.
Specyficzna były też jego dramaturgia, jego proza, jego rysunki. Od lat 60. zeszłego wieku do początków XXI stulecia był jednym z najważniejszych polskich twórców. Mówiąc dzisiejszym językiem – jak najsłuszniej uchodził za ikonę kultury polskiej.
Autor „Emigrantów” bywał uroczym człowiekiem, ale jego milkliwość stała się legendarna. Nie tylko w wywiadach będących męką dla żurnalistów. Po jego powrocie z Meksyku znana dziennikarka, po bezskutecznych próbach ożywienia rozmówcy i wydobycia z niego czegoś więcej niż „tak” lub „nie”, poprosiła go, by opowiedział jej o swoim ranchu La Epifania. Mrożek wyciągnął plik fotografii i po kolei demonstrował je: raz, dwa, trzy i tak gdzieś do 30. Bez słowa komentarza.
W książce Antoniego Libery „Godot i jego cień” znajduje się ciekawa relacja ze spotkania Sławomira Mrożka z Samuelem Beckettem w 1969 r. Doszło do niego z inicjatywy – jak mówił Mrożek – „prostodusznego Tarna, który [...] z jakichś względów uważał, że musimy się poznać. [...] Uważał, że między nami jest jakieś podobieństwo i że z tego powodu będziemy mieli sobie wiele do powiedzenia. Przyprowadził mnie wtedy do jakiejś restauracji, zapoznał nas ze sobą i zostawił tam samych. Siedzieliśmy z dwie godziny, sącząc irlandzką whisky i prawie nic nie mówiąc. No bo właściwie o czym mieliśmy rozmawiać?”.
A jakie wrażenie zrobił Mrożek na autorze „Czekając na Godota”? „Nadzwyczaj miły człowiek. Milczący, wycofany. Mieliśmy świetny kontakt”.