JAROSŁAW KACZYŃSKI: EPICENTRUM
Prezes PiS jako polityk zawdzięcza wszystko, wbrew legendzie, nie polityczej zręczności, ale odporności na ciosy godnej Rocky’ego. To dzięki niej stał się epicentrum całego polskiego życia publicznego. Rząd tu nie rządzi, tylko trwa w opozycji wobec opozycji, salon nie tworzy wzorców ani wizji, tylko nienawistnee filipiki przeciwko jej liderowi. A on wytrzymuje każdy atak, zarówno wrogów, jak i konkurentów do przywództwa na prawicy. Czeka na zwycięstwo na miarę Orbána, a jest realistą na tyle, by wiedzieć, że przy tak silnym negatywnym wizerunku wygrać może tylko wtedy, gdy Polacy nie będą mieli innego wyboru. (...)
DONALD TUSK: UPADEK, ALE NIE BEZ WALKI
(...) Aby trwać, musi Tusk dokonać ostatecznego przeorganizowania partii, na której czele stoi. A ściślej − musi dokończyć to, co w tej mierze zaczął w roku 2013. Partię w czasach prosperity jednoczoną profitami czerpanymi ze sprawowania władzy w kryzysie spoić może tylko świadomość, że bez wodza zginie. (...) Platforma 2014 będzie, jak zapowiedział Tusk, „niczym jedna pięść”. Skądinąd zabawne, że polityk niegdyś kreowany na „obrońcę demokracji” kończy w retoryce Mussoliniego i Hitler. (...)
BRONISŁAW KOMOROWSKI: PRZYCZAJONY SUSEŁ
(...) Bronisław Komorowski potwierdza teorię dawnych strategów wojny morskiej, że potężne pancerniki rozstrzygają jej wynik nie przez wyjście w morze, ale przez to, że po prostu są i kiedyś mogą z portu wyjść. Z ludźmi bowiem łączącymi wysokie stanowiska z mierną umysłowością jest zwykle tak, że od czasu do czasu ogarnia ich przemożna chęć zaznaczenia swojej ważności. A że nie sposób przewidzieć, co prezydenta popchnie do działania, nie wiadomo też, kto na jego ewentualnym przebudzeniu straci poza, prawdopodobnie, nim samym. (...)
LESZEK MILLER: OSTATNIA SZANSA
zisiejszy Miller wiele nauczył się od swoich rywali. Od Kaczyńskiego − że nigdy nie wolno uznawać się za pobitego ani przyznawać nie tylko do błędu, ale nawet do tego, że się kiedykolwiek było innego zdania i co innego robiło. Od Tuska − że partię trzeba trzymać krótko, „baronów” wycinać, tak jak robił to Iwan Groźny, a w razie wpadki iść do upadłego w zaparte. Doświadczeniem formującym dzisiejszego Millera jest afera Rywina, a ściślej świadomość, że gdyby miał wtedy tyle władzy i tupetu co Tusk, wszystko spłynęłoby po nim jak Amber Gold po Platformie. (...)
ANTONI MACIEREWICZ: ZAWLECZKA PREZESA
(...) Jeśli po hipotetycznym powrocie Jarosława Kaczyńskiego do władzy ktokolwiek może ponownie odegrać analogiczną rolę, to jest nim ten, kto trzyma w ręku (względnie sprawia takie wrażenie) klucz do wyjaśnienia zagadki śmierci jego śp. brata. A tym kimś jest Antoni Macierewicz. Polityk z podziemnego pokolenia „cel uświęca środki”, z wyrobioną bezwzględnością rewolucjonisty i skrytością konspiratora. (...)
JAN KRZYSZTOF BIELECKI: MÓŻDŻEK PREMIERA
Skupiony na wyważaniu partyjnych frakcji, na PR, wycinaniu schetynowców i szeroko pojętym układaniu klocków premier nie ma głowy do zarządzania sprawami państwa, a zwłaszcza gospodarką. Nigdy nie uważał ich za swój żywioł – tak jak większość polityków III RP sądzi, że prawdziwa polityka to resorty siłowe, administracja i synekury, a gospodarka to coś w rodzaju wodociągów i kanalizacji, wzywa się po prostu jakiegoś hydraulika.
Tymi hydraulikami, na których postawił Tusk, obejmując władzę, byli Jan Vincent-Rostowski, Michał Boni i Jan Krzysztof Bielecki. Dwaj pierwsi go zawiedli. Pewnie chętnie zaufałby Januszowi Lewandowskiemu, ale ten nie ma zamiaru rzucać Brukseli. Promowana jako nowa nadzieja Elżbieta Bieńkowska jest zaś tylko sprawną urzędniczką od wypełniania europejskich kwitów. Tak oto zostaje Tuskowi tylko jeden wypróbowany polityczny przyjaciel o jakiej takiej gospodarczej wiedzy. (...)
JAROSŁAW GOWIN: JĘZYCZEK SPUSTOWY U WAGI
Wyrosły z politycznej szkoły Jana Rokity, doświadczony wieloletnim trwaniem w PO, także na posadzie ministra, jako polityk ma Jarosław Gowin jedną zaletę: dotychczas nie popełnił znaczącego błędu. Chociaż ma problem z charyzmą i jest jak na polskiego polityka zbyt „profesorski”, okazał się nadspodziewanie skuteczny. Uniknął losu swojego politycznego mentora Jana Rokity, wykorzystał momenty, gdy po aferze hazardowej Tusk potrzebował mieć u boku kogoś o wizerunku człowieka uczciwego i gdy w ramach frakcyjnej układanki potrzebował ministra konserwatysty. Jednak nie popełnił też błędu innych partyjnych konserwatystów, którzy nie odważywszy się na konflikt, pozostali w obecnej PO jako niby-tradycjonalistyczny kwiatek do genderowej złotej sukienki. (...)
ROMAN KUŹNIAR: GŁOS KREMLA W NASZYM PAŁACU
W żarcie wielokrotnie powtarzanym w różnych wariantach przez radykalnie PiS-owskie media Angela Merkel mówi o Polsce do Władimira Putina: „Wasz prezydent, nasz premier”. Na pierwszą część tej opinii zapracował dla Bronisława Komorowskiego właśnie jego doradca ds. międzynarodowych. Swego czasu odsunięty od MSZ za lobbowanie przeciwko tarczy antyrakietowej zasłynął też niechętnym stosunkiem do wojny w Iraku i wygłaszaniem opinii o pozorności NATO-wskich gwarancji bezpieczeństwa, opartych na USA. Nigdy nie krył i nie kryje nadal niechęci do USA, co oczywiście nie byłoby grzechem w przypadku analityka i teoretyka, problem w tym, że demonstracje takie jak domaganie się nagrody dla Edwarda Snowdena w przypadku kreatora polityki zagranicznej prezydenta RP nie są bynajmniej odbierane jako prywatne poglądy ekscentrycznego profesora. (...)
JAROSŁAW JASTRZĘBOWSKI: OJCIEC MATKI MADZI
Może ktoś chce rwać sobie włosy z głowy, ale ośrodkiem, który narzuca masom wzorce myślenia i hierarchie, nie jest już – jak było to za czasów premiera Mazowieckiego i jeszcze premiera Kaczyńskiego – salon zaludniony przez profesorów, sławnych artystów i myślicieli. Przestaje nim być także telewizja, która pełniła tę funkcję w ostatnich latach. Tym ośrodkiem staje się tabloid, dostarczyciel prostych haseł i wymownych obrazków, które najsilniej przebijają się w gigantycznym pudle rezonansowym Internetu. (...)
Redaktor naczelny „Super Expressu”, który potencjał ten odkrył i umiejętnie spożytkował, wyrasta na kogoś więcej niż tylko dziennikarza z sukcesem podnoszącego z upadku bulwarówkę. Żyje z czytelników, a nie reklam, co zwalnia go z zabójczego dla konkurencji wymogu bycia miłym dla władzy, i poznał kamień filozoficzny swojego zawodu, zawarty w formule „Ludzie będą myśleć, co im każesz, jeśli każesz im myśleć to, co wydaje im się, że myślą”.
TOMASZ LIS: KANIBALIZACJA SALONU
(...) Lis pozostałby przy ulizanym wizerunku chłopczyka z sąsiedztwa, opowiadającego poczciwe banały, z którymi nie sposób się nie zgodzić. Zarzucił go jednak na rzecz wściekłego wroga opozycji, starającego się w nienawiści do Polaka-katolika-patrioty przelicytować wszystkich konkurentów. Początkowo zadecydowała o tym chęć zajęcia po Adamie Michniku miejsca guru elit III RP, ale gdy okazało się, że miejsce to wcale się nie zwalnia, zadziałała logika rynkowa, każąca odbierać zwolenników dotychczasowym liderom „lemingradu”.
Tylko, że Michnik, cokolwiek mu zarzucać, miał jakiś pomysł na Polaków, a Lis ma im do zaoferowania przekaz o głębi przeciętnej piosenki disco polo: „my” jesteśmy fajni, bo się umiemy dobrze bawić, a poza nami obciach. Może więc jedynie przelicytowywać dotychczasowych proroków pogardy dla „Polski PiS-owskiej” w brutalności i szyderstwie, co zmusza ich do tego samego, a ten narastający radykalizm zniechęca do mediów prorządowych odbiorcę centrowego, niechcącego się aż tak mocno angażować w partyjny „hejt”. W ten sposób uruchomiony przez Lisa mechanizm działa długofalowo na rzecz tych, których najzajadlej on opluwa.