Łzy, oklaski, czasem nawet nieśmiałe okrzyki – to reakcja zgromadzonych w Bazylice św. Piotra na ostatniej odprawianej przez papieża Benedykta XVI mszy świętej. Nie sposób się było nie wzruszyć. Nie sposób było, mniemam, obojętnie patrzeć na ten papieski spokój, na tego człowieka, który najpierw po prostu powiadomił o swej abdykacji z najwyższego urzędu w Kościele, a następnie, jak to miał w zwyczaju, w sposób stonowany, powściągliwy niejako, bez egzaltacji i wielkich gestów powiedział „dziękuję” i „a teraz się pomódlmy”. Tak jakby już znajdował się po innej stronie rzeczywistości, jakby te wszystkie odczucia, emocje, zgiełk, podejrzenia, spekulacje, brawa pochodziły ze świata, z którym już się rozstał. Wszelako my w nim zostajemy. I zostajemy, ja przynajmniej, z kilkoma pytaniami.
Benedykt XVI zdecydował się ustąpić, bo – jak wspominał – zabrakło mu do dalszego sprawowania urzędu sił fizycznych i duchowych. Z jednej strony to zrozumiałe. Wystarczyło popatrzeć na 85-letniego papieża, jak z trudem przemieszczał się po Bazylice. Czy ktoś taki, to pytanie samo cisnęło się na usta, może panować nad Kościołem, który nie jest przecież jedynie wspólnotą ducha, ale wielką, gigantyczną, organizacją? Tyle że podobne wątpliwości musiały się pojawiać u wszystkich, którzy obserwowali schyłek wcześniejszych pontyfikatów. Czy Benedykt XVI znajdował się w stanie gorszym niż Pius X, Pius XII, Jan XXIII, by nie wspomnieć już o Janie Pawle II, którego agonię niemal na żywo śledziły miliony, ba, setki milionów? I czy właśnie takie trwanie do końca nie jest też, w najpełniejszym tego słowa znaczeniu, zarządzaniem Kościołem?
Być może papież uznał, że w tym szczególnym momencie dziejowym Kościół potrzebuje kogoś fizycznie silniejszego, kogoś, kto nie tylko daje świadectwo wiary, ale też jest poprostu sprawnym organizatorem. Ale znowu: dlaczego podjął ową decyzję w roku, który sam ogłosił rokiem wiary?
Rezygnując z urzędu, papież chciał zapewne pokazać, że jeden z najważniejszych tytułów, który należy się biskupowi Rzymu, czyli to, że jest sługą sług Bożych, nie jest pustą figurą retoryczną. Że za tymi słowami nie skrywa się żądza panowania, ale gotowość służby. Tylko że takie rozumienie decyzji Benedykta – jako pokornej rezygnacji z władzy – też nie całkiem przekonuje. Papież jest ostatnim prawdziwym monarchą absolutnym, który pełnię praw czerpie nie od ludu, ale z góry, od Boga. W cywilizacji demokratycznej, w której każda władza zdaje się pochodzić z wyborów, a każdy urząd ma być sprawowany kadencyjnie, abdykacja papieska może przyczynić się do osłabienia jej autorytetu. Papież na emeryturze – nie brzmi to poważnie. Łatwiej wyobrazić będzie sobie teraz nacisk wiernych na przyszłych papieży, szczególnie jeśli będą podejmować decyzje niepopularne.
Zapewne Benedykt XVI musiał znać te wątpliwości. Uznał, że mimo wszystko powinien abdykować. Trzeba mieć nadzieję, że się nie pomylił.