Jakie piękne samobójstwo” Rafała A. Ziemkiewicza to kolejna – po książkach Piotra Zychowicza – rzecz, która budzi ostre spory. Widać to na forach internetowych, widać w czasie spotkań z czytelnikami. Niektórzy krytycy poszli tak daleko, że oskarżyli R.A.Z. o propagowanie nihilizmu i – cytuję – panświnizmu. Wszystko dlatego, że Ziemkiewicz bez miłosierdzia i wyrozumiałości chłoszcze polskich przywódców okresu II RP. To oni doprowadzili, jego zdaniem, do katastrofy w 1939 r. Ma Ziemkiewicz rację? A może – jak to często bywa – z pozycji besserwissera ocenia przeszłość? Może po prostu korzysta z przewagi, jaką mają późno urodzeni?
Ciekawe, że to prawicowi, konserwatywni autorzy wydają ostatnio budzące najwięcej kontrowersji książki. To Zychowicz i Ziemkiewicz stali się punktem odniesienia dla każdego, kto pisze o tragicznej historii końca II Rzeczypospolitej. Dlaczego? Ponieważ ich – sądzę – polskość, a właściwie jej często opłakany, pokraczny, amputowany kształt, boli. Wkurza i złości. Nie mogą się pogodzić, że na chwilę ziszczony piękny sen tak marnie się skończył.
Ziemkiewicz pisze wprost, że tylko dojrzałe narody stać na rozrachunek z własną przeszłością. Dorosłość oznacza wyzbycie się złudzeń, zmierzenie się z rzeczywistością, jaka jest i była. Polskie elity, rekonstruuję tezy R.A.Z., dały się wciągnąć w wojnę z góry przegraną, przeciw wielokroć silniejszemu przeciwnikowi. Wykazały się łatwowiernością, brakiem roztropności politycznej i przejawiały fatalną wręcz skłonność do szafowania polską krwią. Efektem były upadek państwa, eksterminacja dużej części tradycyjnych elit, wreszcie kilkudziesięcioletnia komunistyczna niewola. To właśnie tak boli Ziemkiewicza czy Zychowicza. Inaczej niż – jak zarzucają im niektórzy oponenci – Jan Tomasz Gross nie piszą po to, żeby polskość poniżyć, wyszydzić czy opluć, ale chcą przywrócić jej siłę. Ich złość wynika z wiary w ukrytą moc polskiego idiomu.
Dwa chyba są największe niebezpieczeństwa takiego podejścia. Pierwsze polega na tym, że obaj autorzy traktują historię tak, jakby zawsze była ona poddana wolnej woli jednostek. Historia w ich ujęciu staje się przez to nazbyt lekka, wolna i swobodna, tak jakby zapominali, że polityka to sztuka konieczności. Czy walcząc zatem z jedną iluzją – wizją wspaniałych i nieomylnych polskich przywódców – nie popadają w skrajność?
W wiarę, że historia jest całkiem plastyczna i racjonalna? Rzecz druga: Jak oddzielić pragmatyzm od uległości i realizm od serwilizmu? Kiedy wolno mówić o potrzebie wyboru mniejszego zła, a kiedy odwołanie się do kategorii mniejszego zła jest wygodną zasłoną tłumaczącą zdradę?
Jednej rzeczy wszakże jestem pewien: nie wolno takich dyskusji tłamsić i potępiać. Nie powinno się też tym, którzy ją zaczynają, przypisywać złych intencji i niegodziwych zamiarów. W końcu chodzi o rzecz na tym świecie najważniejszą, o znaczenie i pozycję Polski.