Spór o blokowanie dostępu do tekstu
Co prawda e-maili nie opublikował sam miliarder, ale dziennikarz Matt Taibbi, jednak Musk od kilku dni zapowiadał ich ujawnienie. Właściciel Twittera stoi więc za całą sprawą. Zasugerował, że jest osobiście zaangażowany w przygotowanie publikacji. "To będzie niezwykłe" – zaanonsował.I tak dowiadujemy się, że w pierwszych godzinach po publikacji amerykańskiej gazety na temat Huntera Bidena, pracownicy Twittera zastanawiali się, czy nie jest ona efektem rosyjskiej operacji hakerskiej. Pracownicy kilku działów platformy debatowali nad tym, czy ograniczać dostęp do artykułu "New York Post". Według części pracowników było to zgodne z polityką firmy, dotyczącą publikacji powstałych na podstawie zhakowanych źródeł. Nie wszyscy jednak się zgadzali. Niektórzy wskazywali, że blokowanie dostępu do tekstu narazi Twittera na krytykę ze strony konserwatystów oraz zwolenników Donalda Trumpa.
Ówczesny dyrektor generalny, Jack Dorsey, nie był zaangażowany w podjęcie decyzji o ograniczeniu dostępu do artykułu o Hunterze Bidenie. Sam Dorsey oceniał po czasie, że ukrywanie publikacji było błędem. Decyzję miała podjąć Vijaya Gadde, wówczas szefowa działu prawnego. Warto wskazać, że została ona zwolniona tuż po tym, jak nowym właścicielem Twittera został Elon Musk.
"Nie ma dowodów – w tym, co widziałem – na jakiekolwiek zaangażowanie rządu w historię dotyczącą laptopów" – podkreślił Taibbi.
Musk zapowiedział już, że wkrótce ujawniona zostanie kolejna porcja e-maili dot. Huntera Bidena.
Czytaj też:
Zełenski do Muska: Przyjedź na Ukrainę. Powiesz, jak zakończyć wojnęCzytaj też:
Musk wskazał, kogo chce poprzeć w wyborach prezydenckich