Służą im właśnie ci, którzy usiłują ukraińskie ludobójstwo sprzed osiemdziesięciu lat zamieść pod dywan i zrelatywizować bełkotem o „tragicznych wydarzeniach”, oferując zamiast prawdy o minionych zbrodniach jakieś żenujące, kiczowate „pojednania”, wspólne wybijanie na bębnach „rytmów pokoju” i warsztaty kulinarne. Strusia polityka, uprawiana przez Polskę wobec Ukrainy od ponad trzydziestu lat, i pomimo diametralnej zmiany w geopolityce regionu kontynuowana także po rosyjskiej „pełnoskalowej” agresji, skutkuje bowiem zaostrzaniem problemu. Kładzenie dla picu opatrunków na nieoczyszczoną ranę daje ten sam skutek, co sypanie w nią soli: rana jątrzy się coraz bardziej i coraz bardziej grozi gangreną.
Kompletną nieprawdą jest też powtarzana we wspomnianym wzmożeniu teza, że „teraz nie czas” na rozliczanie zamierzchłej sprawy ludobójstwa, dokonanego na Polakach (i nie tylko na nich) przez ukraińskich nacjonalistów – dziś Ukraina walczy, cierpi, krwawi, więc zostawmy to na później, na po wojnie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.