We wrześniu 2011 r. pod kancelarią premiera Donalda Tuska były inspektor urzędu skarbowego Andrzej Żydek oblał się łatwopalną substancją i podpalił. W pozostawionym liście do premiera motywował swój czyn bezsilnością w walce z przestępczym układem. Twierdził, że odkrył gigantyczne oszustwa w jednym z warszawskich urzędów skarbowych, ale próby zainteresowania sprawą władz natrafiły na zmowę milczenia i ostatecznie spowodowały usunięcie go z pracy. Dzięki szybkiej interwencji funkcjonariusza BOR Andrzej Żydek został w porę ugaszony i przeżył.
Premier Tusk stwierdził, że kontrole we wspomnianym urzędzie „nie uprawdopodobniły” oskarżeń (dziś, w kontekście wiedzy uzyskanej przez komisję ds. Amber Gold, Komisję Weryfikacyjną czy wstępne ustalenia w sprawie masowych wyłudzeń VAT, ustalenia Andrzeja Żydka brzmią jednak bardziej wiarygodnie niż dementi ówczesnego premiera). Lider PO podkreślił też, że „przez delikatność” i z uwagi na najbliższych ofiary samospalenia w sprawie „należy być bardzo powściągliwym”, bo „powody samospalenia mogły być dużo bardziej skomplikowane, niż chcieliby niektórzy politycy widzieć”. „Kto chce na takich dramatach robić kampanię, to jego styl i jego wstyd" – dodał Tusk.
Czytaj też:
Zmarł mężczyzna, który podpalił się pod Pałacem Kultury
Czytaj też:
"Jakże groteskowa wydaje się śmierć na krzyżu w obliczu tego samospalenia". Skandaliczne słowa Mazguły
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.