Przez chwilę było głośniej o tym dokumencie po tym, gdy Donald Tusk ogłosił, że lepiej od biskupów wie, jakie jest społeczne nauczanie Kościoła.
"Nie znam tego dokumentu, ale świadczy on na pewno o jednym, że przynajmniej część hierarchii kościelnej jest, z oczywistych względów, wiemy jakich, mocno zaangażowana po stronie partii rządzącej. Mówię o tym z przykrością. Jestem katolikiem" – skomentował kościelny dokument lider opozycji.
Dodał, że "na całym świecie chrześcijańscy demokraci, wtedy, kiedy są u władzy, z reguły akceptują liberalne prawo aborcyjne, związki partnerskie, małżeństwa osób tej samej płci". Wspomniał również, że "swojej drodze spotyka tysiące katoliczek i katolików, dla których prawa kobiet, decyzje w sprawie macierzyństwa, że to wszystko jest dla nich oczywiste, że to musi być decyzja człowieka, a nie instytucji".
Zostawmy jednak ten wątek, który przede wszystkim świadczy o degeneracji europejskiej chrześcijańskiej demokracji, a nie błądzeniu polskich biskupów, a przyjrzyjmy się fundamentalnemu kryterium wyborczemu, jakie podaje Rada ds. Społecznych w swoim Vademecum. Zawarte w punkcie a) w rozdziale "Wartości nienegocjowalne" brzmi ono tak:
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.