Proszę to nazywać jak kto chce. Chamstwem, skandalem, niedopuszczalnym przekroczeniem granic przyzwoitości – z wszelką krytyką mojego obraźliwego tłitu o Papieżu zgadzam się z góry. Nie zamierzam się usprawiedliwiać nastrojem chwili, irytacją – jestem dużym chłopcem i odpowiadam za swoje słowa, napisałem dwadzieścia parę książek, nie tłitowałem w stanie jakiegoś zamroczenia ani nic podobnego. Przepraszam po raz kolejny wszystkich dotkniętych i doskonale ich rozumiem – samego mnie to, co napisałem, zabolało, i sam byłbym oburzony, gdyby napisał tak kto inny. „Godnym jest najsurowszych kar”, że się posłużę cytatem z niedawno obejrzanej sztuki. Ale zanim ktoś zabierze się do ich wymierzania, żądam, żeby się zastanowił nad tym, co napisałem.
Mój tłit – którego nie ma już potrzeby więcej powtarzać, spełnił swą rolę – składał się z trzech słów. Dwa pierwsze służyły temu, by zwrócić uwagę na trzecie. To trzecie, przypomnę, brzmiało: „straszne”.
Co jest straszne? To, że Kościół, w który wierzę, schodzi na dziady. Że ugina się przed polityczną poprawnością, przed modą, poszukuje akceptacji w oczach swoich wrogów, wstydzi się swojej Tradycji i zamiast mówić „tak, tak – nie, nie” stara się dla przypodobania zdeprawowanym ludziskom jakoś im surowość przykazań słodzić i relatywizować.
Jedyne, za co się wstydzę, to że dałem się zwieść propagandowej manipulacji. Słowa Papieża, że rodzice więcej niż trojga dzieci to nieodpowiedzialne króliki w istocie nie padły (inna sprawa, że skoro Pontifex następnego dnia się ze swej wypowiedzi tłumaczył, to sam musiał uznać, iż była ona niezręczna i otwierała pole do interpretacji wprawiających katolików w zakłopotanie). Zareagowałem pochopnie, zapewne dlatego, że wcześniej, gdy tak chciałem i powinienem zareagować, zabrakło mi tej odwagi, która teraz przyszła, może zbyt szybko.
Myślę o sytuacji, gdy na przykład Papież Franciszek, pytany o występki hierarchy-homoseksualisty, odparł efektownie: „a kimże ja jestem, aby go osądzać?”
Na litość – jak to, kim? Papieżem! Następcą Chrystusa na Ziemi! Któż może być bardziej powołany do tego, by siejącego zgorszenie biskupa osądzić i by wyraźnie potępić, nie tyle jego samego, co jego grzech? Jeśli Ojciec Święty się od tego uchyla – to kto ma wskazywać biednym katolikom, gdzie jest dobro, a gdzie zło?
Zgoda, wypowiedź o „królikach” zmanipulowano. Ale któraż to już była wypowiedź Franciszka, która wiernych wprawiła w konfuzję i zmieszanie, a z kwikiem radości przyjęta została przez najzagorzalszych wrogów Chrystusa i jego Kościoła? A ta, iż „Kościół kocha homoseksualistów”? Tak, oczywiście, Bóg kocha wszystkich, więc kochał i Hitlera, i Stalina, Bóg kocha Fritzla i Trynkiewicza, a my, chrześcijanie, mamy obowiązek starać się kochać ich także, jakkolwiek trudne się to nam wydaje. Ale przecież każdy człowiek z elementarnym pojęciem o mediach, cóż dopiero najwyższy z hierarchów, powinien zdawać sobie sprawę, że taki papieski bon-mot pójdzie w świat w spokracznionej formie „Kościół popiera ruchy homoseksualistów” – te właśnie, które najaktywniej i najbrutalniej niszczą dziś europejski katolicyzm.
Jeśli taki przykład płynie z samego serca Kościoła, zza spiżowej bramy – cóż się dziwić niemądremu księdzu, który głupkowato autoryzuje pop-satanistę, czy jezuitom, ogłaszającym, że oni też są Charlie Hebdo? Nie mam już chęci linkować czy wklejać tu obrzydliwej, a typowej dla rozstrzelanego szmatławca okładki z kopulującą Trójcą Świętą ani pytać retorycznie, jak by ja ocenił św. Ignacy Loyola, założyciel tego zgromadzenia. Wspomnę już tylko o kuriozalnej homilii podczas beatyfikacji maltańskich męczenników, w której zdołał Papież ominąć informację, kto ich umęczył, i o strasznej cenie, którą za tak jawnie okazane tchórzostwo chrześcijaństwa, rozzuchwalające fanatyków z Boko Haram czy Państwa Islamskiego, płacą nasi współwyznawcy w Afryce i Azji Mniejszej. I nie będę już podawał więcej przykładów – proszę użyć własnej pamięci, sumienia, wyszukiwarki internetowej.
Europa dzisiejsza bardzo przypomina upadający Rzym, z tą jedną różnicą, że barbarzyńcy nie tylko przychodzą z zewnątrz, ale lęgną się wewnątrz granic, by od wewnątrz niszczyć podstawy europejskiej cywilizacji, jej etykę, ład społeczny i prawo. I nasza sytuacja także przypomina sytuację pierwszych chrześcijan. Dlaczego decydowali się oni przed wiekami na męczeństwo? Czy ktoś im zabraniał wierzyć w Chrystusa? Nic podobnego, Rzym był wtedy, jak i dziś, bardzo tolerancyjny – proszę bardzo, wierz sobie w co chcesz, w Ozyrysa, Izydę, a bodaj i w kozę. Może być i jakiś tam żydowski Chrystus. Tylko – nie waż się upierać, że twoja wiara jest jedyną prawdziwą! I nie waż się nie czcić przede wszystkim boskiego Augusta!
Chrześcijanie tego odmawiali. Wierzyli, że prawda Chrystusa jest prawdą jedyną, i że prawda ta prędzej czy później oświeci cały świat. Granica ich tolerancji kończyła się tam, gdzie żądano od nich zrelatywizowania tej prawdy. Za to ich rzucano na pożarcie lwom, palono żywcem i ćwiartowano.
Dziś zastrachani, niepewni swego katolicy coraz częściej zachowują się tak, jakby się swego katolicyzmu wstydzili – no owszem, takie mamy pochodzenie, ochrzczono nas w dzieciństwie, ale wiemy, że to obciach i przepraszamy za to, że jeszcze nie wymarliśmy. Skąd mają wierni czerpać wzorce i siłę do postawy innej, do dawania codziennego świadectwa swej wiary, gdy taki właśnie przykład ciągłego cofania się, uległości, poddawania prawd wiary wymogom chwili bieżącej daje im Kościół hierarchiczny i sam Papież? Jak ma się w tej sytuacji zachować katolik? Wolno mu wreszcie zapytać: Quo vadis, Ojcze Święty? I nas dokąd prowadzisz?
Wiem – dobry katolik powinien w pokorze milczeć, ufać i modlić się do Ducha Świętego. Niestety nie jestem katolikiem przykładnym, czego zresztą nigdy nie próbowałem ukryć. Uważam, że nie ma większego triumfu zła, niż kiedy boimy się nazwać je złem. Dlatego, skoro i tak mam w Kościele przechlapane, pozwoliłem sobie na to, na co żaden katolicki czy „prawicowy” publicysta pozwolić by sobie nie mógł. W formie, co do której zgadzam się, że była absolutnie skandaliczna i niedopuszczalna. Ale obawiam się, że w innej mój głos nie zostałby usłyszany. Pismo powiada, że mam być zimny albo gorący, aby tylko nie letni. Staram się jak mogę i mam nadzieję, że zostanie mi to policzone.