Artykuł na temat rzekomych pretensji terytorialnych Warszawy wobec Kijowa został opublikowany na stronie agencji informacyjnej „Noworossija”, rosyjskiego medium adresowanego do mieszkańców Donbasu. Ilja Połoński nazywa rewolucję Euromajdanu „zamachem stanu”, którego efekty prowadzą dziś do rozpadu państwa. W specyficzny sposób definiuje to państwo: „Ukraina to powstały w ramach Związku Sowieckiego twór, który w pierwszej połowie XX wieku włączył w swoje granice wiele regionów, które najprawdopodobniej nigdy nie stałyby się „ukraińskimi”, gdyby nie polityka Moskwy”. Zgodzić się można jedynie o tyle, że granice niepodległej Ukrainy pokrywają się z granicami Ukraińskiej SRS sprzed rozpadu ZSRS. Agresję rosyjską opisuje Połoński za pomocą eufemizmów: „16 marca 2014 roku Krym połączył się z Rosją, w granicach Ukrainy nie mogły funkcjonować obwody doniecki i ługański, na których terenie powstały republiki ludowe”. Taka retoryka sprawia wrażenie, jakby to mieszkańcy Krymu i Donbasu bez żadnej pomocy ze strony Rosji postanowili oddzielić się od Ukrainy.
O ile rosyjską politykę wobec Ukrainy Połoński wybiela, o tyle stosunek pozostałych sąsiadów tego państwa demonizuje. Jego zdaniem „swoje pretensje terytorialne zgłaszają Węgry, Rumunia i Polska”. „Co prawda, Rosja jako odwieczny wróg Polski powinna łączyć Warszawę z Kijowem. W rzeczywistości jednak w Warszawie ciągle zastanawiają się, jak odebrać Ukrainie te ziemie, które uważają za rdzennie polskie. Zdaniem polskich nacjonalistów znaczna część Ukrainy Zachodniej powinna powrócić w skład państwa polskiego” – twierdzi rosyjski publicysta. Nie oznacza to jednak, że Połoński przyznaje rację „polskim nacjonalistom”. Pisze, zresztą zgodnie z prawdą, że właśnie Ukraina Zachodnia ma ogromne znaczenie dla formowania się ukraińskiej tożsamości narodowej. „To dziwne, że tę „świętą” dla ukraińskich nacjonalistów i władz ziemię Polacy uważają za swoje” – pisze publicysta.
„Polacy chcą powrotu Lwowa”
Dalej jednak dość rzetelnie opisuje historię przynależności terenów dzisiejszej Galicji. Przypomina, że Lwów do Polski przyłączył Kazimierz Wielki, że aż do XIX wieku większość mieszkańców miasta stanowili Polacy, Niemcy i Żydzi, wreszcie: że Lwów był ośrodkiem polskiej kultury. Przypomina też rzecz oczywistą, choć dziś bardzo niepoprawną politycznie: „To naturalne, że Polacy nie zamierzaliby tracić kontroli nad Lwowem, gdyby nie wydarzenia II wojny światowej”. Nie dodaje przy tym jednak, ze tę kontrolę utraciliśmy w rezultacie agresji ZSRS, której rezultaty zalegalizowali alianci w ramach konferencji pokojowej. Jego zdaniem Polska prowadzi obecnie świadomie antyukraińską politykę, m.in. poprzez Kartę Polaka i „masowe rozdawanie polskich paszportów Ukraińcom polskiego pochodzenia”. „Podobnie jak Rumunia, także i Polska aspiruje do roli patrona nie tylko dla etnicznych Polaków, ale i dla tych Ukraińców, których przodkowie przed 1939 rokiem żyli na terytorium ówczesnej Polski. Praktycznie dotyczy to wszystkich mieszkańców obwodów lwowskiego, tarnopolskiego i iwanofrankowskiego” – pisze Ilja Połoński. – „To oczywiste, że sytuacja gospodarcza na Ukrainie nie pozostawia tym ludziom innego wyjścia, jak tylko marzyć o otrzymaniu Karty Polaka albo polskiego obywatelstwa. Przecież Polska, jako członek UE, otwiera przed nimi wspaniałe perspektywy na lepsze życie”.
„Ukraińcy nie będą się bronić”
Według rosyjskiego publicysty Polacy starają się o zwrot polskiej własności na Ukrainie Zachodniej. Połoński nie wyjaśnia, że ten niszowy temat podejmują głównie marginalne środowiska, związane z prorosyjską partią Zmiana. Nie tłumaczy również swoim czytelnikom, że majątku na Ukrainie Zachodniej nie odebrali Polakom Ukraińcy, lecz państwo sowieckie, którego prawnym następcą jest Rosja. „Zwrot własności na Ukrainie polskim obywatelom doprowadzi do dalszej ekspansji Polaków, polskiego biznesu i polskiej kultury na terenie Ukrainy Zachodniej. Przy czym Polacy będą to tłumaczyć jako zgodny z prawem powrót na ziemie dawnej Rzeczpospolitej” – pisze Ilja Połoński, jako przykład ekspansji polskiej na wschód podając pomysł umieszczenia wizerunku Cmentarzu Orląt Lwowskich na polskim paszporcie. – „Współczesna Ukraina nie jest w stanie przeciwstawić się Warszawie. Polacy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że Ukraina jest politycznym bankrutem, dlatego czekają tylko, aż będą mogli wprowadzić w życie dawne marzenie polskich nacjonalistów o odbudowaniu kontroli nad Małopolską Wschodnią (…) Wielu ukraińskich polityków rozumie, że Polska, choć wspiera Ukrainę w konfrontacji z Rosją, to w rzeczywistości liczy na rozbiór współczesnego państwa ukraińskiego”.
Zdaniem Połońskiego Warszawa nie przejmuje się antypolskimi protestami ukraińskich nacjonalistów, ponieważ może liczyć na wsparcie tak potężnych sojuszników jak USA i Wielka Brytania. „W Waszyngtonie już od dawna rozpatruje się Polskę jako kluczowy komponent konfrontacji z Rosją w Europie Wschodniej, biorąc pod uwagę antyrosyjskie nastawienie i geopolityczne położenie” – pisze Połoński. – „Prędzej czy później polskie roszczenia terytorialne zostaną oficjalnie ogłoszone. I niewykluczone, że Kijów, rozumiejąc swoją pozbawioną perspektyw sytuację, będzie zmuszony zrezygnować na rzecz Polski z części swoich terytoriów. Być może Kijów otrzyma za to jakąś finansową, korzystną rekompensatę. A już to, że ukraińskie władze nie będą bronić swoich ziem, jest oczywiste” – konkluduje.
Do rozbioru Ukrainy Polaków namawiał już swojego czasu Władimir Żyrinowski. Rosjanie lubią mierzyć innych swoją imperialną miarą. Uwzględniając m.in. panującą nad Wisłą polityczną poprawność wobec Ukrainy (choć połączoną z bezkompromisowością wobec kultu Bandery), trudno sobie wyobrazić, by kiedykolwiek jakikolwiek polski rząd podjął nieodpowiedzialną decyzję o aneksji jakiejkolwiek części ukraińskiego terytorium. Szczególnie, że Ukraina Zachodnia do ukraiński Piemont, serce ukraińskiej tożsamości, a zatem i serce agresywnego nacjonalizmu. Jakakolwiek próba polonizacji tych ziem skończyłaby się katastrofą.
Warto pamiętać, że nawet imperialna Rosja w swojej ekspansji zatrzymała się na tych regionach Ukrainy, których zajęcie można było uzasadnić względnym poparciem miejscowej ludności dla Moskwy. Polacy w Galicji nie mogliby dziś się cieszyć nawet promilem takiego poparcia, nie mówiąc już o tym, że w efekcie mielibyśmy do czynienia z tak zawziętą walką narodowowyzwoleńcza, przy której przedwojenne akty sabotażu i zamachy ludzi Bandery na polskich urzędników to błahostka. Całe szczęście, fantazje rosyjskich komentatorów na temat rozbioru Ukrainy nie mają nic wspólnego z geopolityczną rzeczywistością.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.