Dzień, w którym Sąd Najwyższy USA zrównał związki homoseksualne z małżeństwami, przejdzie do historii. Będzie symbolem zwycięstwa ideologicznego szaleństwa nad zdrowym rozsądkiem. Będzie czytelnym znakiem, że rewolucja obyczajowa nie ma granic.
Dla radykałów nie liczą się ani natura, ani tradycja moralna ludzkości. Ostatecznie ma zwyciężyć arbitralna wola człowieka, który postanowił uzurpować rolę boską, sam stwarzać prawo, nazywać zło dobrem i białe czarnym. To, co przez wieki było grzechem wołającym o pomstę do nieba – akty homoseksualne – ma stać się właściwym i godnym sposobem obcowania. Decyzja pięciu amerykańskich sędziów jest przejawem radykalnego buntu przeciw odwiecznemu porządkowi moralnemu. Wprawdzie nawet ona nie sprawi, że dwa plus dwa będzie dawało pięć i że głupota stanie się mądrością, jednak dla życia współczesnych Amerykanów i pozostałych ludzi Zachodu orzeczenie to może mieć skutki fatalne.
Przypadek USA pokazał, że radykalna mniejszość, kiedy zyskuje wpływ na media i polityków, może skutecznie pokonać opór tradycyjnej większości. Łatwo przewidzieć, co wydarzy się dalej. Skoro małżeństwo mężczyzny i kobiety ma taką samą wartość jak związek dwóch panów i pań, to musi to pociągać za sobą zmianę programów wychowania. Od małego trzeba będzie szkolić dzieci w duchu akceptacji dla nowego prawa. Co to znaczy „od małego”? I co w sytuacji, kiedy rodzice nie będą chcieli zaakceptować prania mózgu, jakie nauczyciele będą urządzali ich dzieciom? Trzeba będzie im ograniczyć prawa rodzicielskie. Można się też spodziewać rosnącej presji na wspólnoty religijne. Homoseksualni szantażyści już teraz coraz częściej usiłują ograniczyć prawa swoich krytyków i pętać swobodę słowa; po tym wyroku ich aktywność jeszcze wzrośnie. Można się spodziewać kolejnych ataków na kościoły, wulgarnych demonstracji siły podczas tzw. parad równości czy innych prób nałożenia kagańca na przeciwników rewolucji homoseksualnej. Nie dotyczy to tylko USA. Dlatego nie dziwi mnie apel wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa, który wezwał wszystkie państwa UE do akceptacji małżeństw homoseksualnych. Jeszcze niedawno wszyscy unijni politycy jak jeden mąż powtarzali, że Unia nie rości sobie prawa do kształtowania tradycji moralnych poszczególnych państw członkowskich. Dzisiaj coraz bardziej widać, że było to oszustwo.
Timmermans, były szef MSZ Holandii, oznajmił, że państwa członkowskie, które nie uznają małżeństw jednopłciowych, powinny przynajmniej akceptować decyzje tych państw członkowskich, które takie małżeństwa wprowadzają. Piękny to i jasny przykład imperializmu, zgodnie z którym wszyscy winni się podporządkować hegemonii silniejszych. Wielka szkoda, że pan Timmermans urodził się nieco zbyt późno, bo rozumując w taki sposób, na pewno doskonale odnalazłby się w Związku Sowieckim. Ależ ci panowie chętnie wzięliby za pysk niesfornych oraz niedostosowanych Polaków i innych zacofanych Europejczyków i wychowali ich odpowiednio i postępowo. Jeszcze trochę muszą poczekać. Chociaż trudno po tym, co się stało w USA, powiedzieć jak długo.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.