Czyje bowiem interesy reprezentują dwie ścierające się siły polskiej polityki w momencie obrzucania się winą za nieobecność w Waszyngtonie czy to premiera, czy to prezydenta? Tam dzieją się losy świata, a my zblokowaliśmy się w wewnętrznym impasie.
Takie podejście może być dobrą bazą do utyskiwań nad oczywistością składania naszej racji stanu na ołtarzu wewnętrznych rozgrywek, ale to temat zarówno oczywisty, jak i już… nudny. Można też rozdzielać na czworo włosy wypadłe z łysiejącej głowy wojny polsko-polskiej i zastanawiać się, kto zawinił, że nas tam nie ma. Wektory zarzutów skierowały się przeciwko sobie: uśmiechnięta Polska zarzuca, że to przez (dwutygodniowego) prezydenta, który co prawda ponoć tylko reprezentuje, a rząd rządzi, ale tu nagle zawinił swoim dyletanctwem. Strona druga twierdzi, że to fiasko antyamerykańskiej polityki rządu, za co mają być odpowiedzialni zarówno Tusk, jak i Sikorski.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
