Marionetka, popychadło, Papkin – od kilku dni na głowę Andrzeja Dudy leje się mniej lub bardziej obfity strumień pomyj. Anonimowe internetowe trolle klną na czym świat stoi, wykształceni autorzy starają się zadawać ciosy bardziej wyrafinowane. Mnożą się tylko określenia: „zamach stanu”, „deptanie konstytucji”, „łamanie prawa”, „niszczenie demokracji”. Jak zwykle w takich sytuacjach nadzieje ludzi rozsądnych, racjonalnych i słusznie myślących dobrze wyraził Stefan Niesiołowski, kiedy to najpierw stwierdził, że obecny prezydent to podrzędny pomocnik Kaczyńskiego, a następnie dodał, że odejdzie on w hańbie. Do chóru oburzonych dołączyła większość profesorów prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, a przede wszystkim jego własny promotor. Zaiste ciekawe, że tym ostatnim nie przyszło do głowy, jak dwuznaczna i niewłaściwa jest forma nacisku, którą stosują wobec prezydenta. Prawdę powiedziawszy, jest w tym coś dosyć, nie waham się powiedzieć, wulgarnego i żałosnego zarazem. Przecież gdyby Andrzej Duda nie został prezydentem, ich głos nie miałby znaczenia. Wykorzystali sukces absolwenta swojej uczelni do tego, żeby na chwilę ogrzać się w blasku mediów i wykonać gest, który nic nie zmienił, nic nie kosztował, ale zapewnił im pochwały politycznych przeciwników głowy państwa. Być może gdyby przed wyborami ci sami profesorowie publicznie wezwali do głosowania na Dudę, można byłoby ich zachowanie zrozumieć, tak zaś stało się ono przejawem megalomanii i fanfaronady. Większość komentatorów z takim zapałem i taką inwencją potępiających zachowanie prezydenta nie może mu wybaczyć, że w sporze o Trybunał stanął po stronie obecnej większości. Najciekawsze jest to, że wielu z nich w ogóle odbiera mu wszelkie prawo do autonomicznej działalności; w ich głowach to Trybunał stał się jedynym realnym i prawdziwym gwarantem demokracji i wolności obywatelskich. Niektórzy zapędzili się tak daleko, że nawet skądinąd proste stwierdzenie, że prezydent stoi na straży konstytucji i ciągłości władzy państwowej – cytat z konstytucji, której rzekomo bronią – stało się dowodem na mentalną podległość Andrzeja Dudy „popularnemu […] czołowemu prawnikowi nazistowskiemu”, czyli Carlowi Schmittowi. Do licha, przy takim rozumowaniu, w którym chodzi wyłącznie o przypisanie drugiej stronie ciągot do autorytaryzmu, można powiedzieć wszystko. I wszystko bez sensu. Cokolwiek jednak mówiliby znawcy, choć teraz raczej występują jako propagandziści, pozostaje faktem, że prezydent ma nie tylko wyjątkowo ważną pozycję konstytucyjną, lecz także najsilniejszy mandat demokratyczny. Nie po to został wybrany przez większość wyborców, żeby spokojnie siedzieć na tronie i obserwować kurzący się żyrandol. W sytuacji konfliktu, nawet jeśli wiążą się z tym straty wizerunkowe, nie mógł ani się wycofać, ani zmienić frontu. Ktoś, kto domaga się od niego, żeby od razu na początku zdradził własny obóz polityczny i zaczął grać przeciw niemu, sprzymierzając się z opozycją, w istocie doradza mu samobójstwo.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.