Po zamachu w Brukseli to co zwykle. Oburzenie, potępienie i opowieść o tym, że terrorystom nie ulegniemy. Na pozór wszystkie te komentarze są słuszne. Podobnie jak słuszna jest reakcja tłumów. Zapalanie zniczy w miejscu zbrodni, składanie kwiatów. Unijni politycy w marszu pokoju i sprzeciwu wobec przemocy, jak to było wcześniej w Paryżu. Dosyć to groteskowe, gdyby nie prawdziwa krew zabitych. Panuje nastrój rezygnacji. Wszyscy spodziewają się następnych aktów terroru. Nawet policja przyznaje, że ma za mało pieniędzy i środków, żeby poradzić sobie z zagrożeniem. Pytanie tylko: Kiedy i gdzie to się stanie?
Ciekawe były reakcje większości liberalnych ekspertów. Otóż ogłosili oni, że na zamachu… najbardziej zyskają populiści i przeciwnicy uchodźców. Tak, to właśnie spędza sen z powiek lewicy: nie śmierć niewinnych, nie rozpacz ich bliskich, nie katastrofa państwa, które nie potrafi poradzić sobie z fanatykami, ale to, że zamachy mogą pomóc populistom. I że – nie daj Boże – ludzie jeszcze pomyślą, że zamachy mają cokolwiek wspólnego z otwarciem granic dla uchodźców. Nie, tak myśleć nie wolno. Ani nie wolno sądzić, że terroryści mają coś wspólnego z islamem. Ani nie wolno zmieniać polityki imigracyjnej.
Są, obawiam się, ludzie, których żadne fakty niczego nie nauczą. Tak pogrążeni w oparach absurdu, tak dostosowani i wytresowani, że prędzej zginą, niż dostrzegą, iż się mylą. Najbardziej ulegli nawet nie śmią przyznawać się do strachu i obaw, byle tylko im ktoś nie zarzucił braku tolerancji i otwartości. Ba, tak mocno wbito im do głów poprawność, że niczym papugi powtarzają banalną frazę: niczego nie można zmieniać, bo to by oznaczało, że wygrywają terroryści. Smutne to, lecz prawdziwe – wystarczy posłuchać i popatrzeć.
Na szczęście nie wszyscy temu szaleństwu muszą ulegać. Dlatego warto, sądzę, poważnie zacząć debatę nad przywróceniem dla terrorystów kary śmierci. To jest najlepszy sposób, nie mam wątpliwości, by pokazać determinację i stanowczość Zachodu w walce z terrorem. Nie widzę żadnego powodu, by życie zabójcy, który z zimną krwią najpierw planuje, a potem morduje dziesiątki niewinnych ludzi, mężczyzn, kobiet i dzieci, było następnie chronione przez prawo. Zachodnie społeczeństwa muszą jednoznacznie pokazać, że życie i godność niewinnego człowieka są wartościami nienegocjowalnymi, że prawo stoi po stronie słabszych, tych, na których się napada, a nie tych, którzy napadają.
Przywrócenie kary śmierci byłoby najlepszym i najbardziej wyraźnym znakiem niezgody na rządy terroru. Pokazałoby też, że cywilizowane państwo nie boi się dla obrony podstawowych praw swych obywateli sięgnąć po środki ostateczne. Ci, którzy bez skrupułów mordują innych, muszą rozumieć, że tym samym wydają wyrok na siebie. Winnym przypadku państwo i prawo faktycznie przyznają rację zabójcom. Dziwne, że akurat na ten temat większość specjalistów woli się nie wypowiadać. Łatwiej im pomstować, ubolewać, pojękiwać i się żalić. I czekać na następny atak.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.