Zastaw się, a postaw się – powiadali przodkowie. III RP stawiać się nikomu nie odważa, ale zastawiona jest po uszy.
Rafał A. Ziemkiewicz
Przez łamy przemknęła informacja o dorocznym rankingu tzw. prosperity index, czyli poziomu życia. Po raz kolejny okazało się, że najwygodniejsze i najdostatniejsze zarazem życie prowadzi się w Norwegii, generalnie wysoko wypadły kraje zachodnie, nisko tzw. Trzeci Świat, a Polska – z lokatą 32. – uplasowała się pomiędzy pierwszą a drugą ligą. Media prorządowe odnotowały z satysfakcją, że wyprzedziliśmy o jedno oczko Włochy i że z krajów naszego regionu lepiej niż u nas żyje się tylko w Czechach (miejsce 28.), a na przykład paskudne prawicowe Węgry są za nami.
Podobny – wedle innej metodologii – ranking robi też OECD. Z kolei według tego badania (w którym zwycięzcą jest Australia) w Polsce żyje się lepiej niż w Czechach i lepiej niż we wszystkich demoludach, mimo stwierdzonych marnych warunków mieszkaniowych statystycznego Polaka. Radość dla fajno-Polaków jeszcze większa.
Haczyk polega na tym, że jednocześnie rankingi pokazują, iż zarobki Polaka są mniejsze nie tylko niż pensje Czecha, ale także Węgra czy nawet Słowaka. Zarabiamy, na głowę mieszkańca, mniej, mniej wytwarzamy, a żyje nam się lepiej.
Cud? Nie. Rozrzutność. Oba rankingi i wiele innych, jeśli wczytać się w nie ze zrozumieniem, potwierdzają to, o czym do znudzenia piszę od dawna – że żyjemy ponad stan. Najpierw, u zarania, kolejne rządy III RP przeznaczały na podnoszenie poziomu życia, zamiast na inwestycje, środki z rozszabrowywania masy upadłościowej po PRL, potem na ten sam cel przeznaczono większość zaciągniętych długów i ile się dało z pozyskiwanych dotacji. No i wreszcie – sami obywatele, ośmieleni propagandą wielkiego historycznego sukcesu i zachęceni zauważalną poprawą bytu, rzucili się pożyczać, ile wlezie. Suma udzielonych kredytów, głównie konsumpcyjnych, to mniej więcej drugie tyle, ile wynosi zadłużenie publiczne – ponad 800 mld, a kantorki bankowe wyparły „optycznie” z głównych ulic inne sklepy, nawet w małych miejscowościach.
Jest tylko jeden problem. Życie ponad stan, choć nader przyjemne, wiadomo, że musi się kiedyś skończyć. I – co gorsza – wiadomo także jak.