Redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy" przyznał w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim, że ma mieszane uczucia ws. strajku nauczycieli. – Z jednej strony uznaję argumenty tych, którzy mówią, że nauczyciele zarabiają za mało, ale z drugiej kompletnie odrzucam ten sposób dochodzenia swoich żądań, jaki zaproponował ZNP – powiedział.
Paweł Lisicki podkreślił, że każda grupa zawodowa ma prawo domagać się swoich postulatów, ale to, co się dzieje obecnie wydaje się radykalnym przekroczeniem norm. – Jedynym sposobem, w jaki mogę sobie to wytłumaczyć, to to, że ZNP stał się instrumentem walki politycznej, włączył się do tej walki – wskazywał.
Jednocześnie red. naczelny "Do Rzeczy" zauważył, że sami nauczyciele uczą tego, iż "ilość nie jest kategorią rozstrzygającą". – Pamiętamy lekcje, na których nauczyciele mówią, że czymś decydującym nie może być to, po której stronie stoi tłum. W tym przypadku ma być tym argumentem? Otóż nie. Zawsze tak jest, że jak jest grupa zdeterminowana, to dołączają do niej inni – tłumaczył. – Ludzie mają potrzebę heroizacji własnych czynów i przedstawiania tego, co jest egoistyczną formą walki w sposób wzniosły. Opowieści, że w skutek strajku narodzi się nowy sposób patrzenia na edukację jest śmieszne – dodał.
Paweł Lisicki skrytykował także postawę rządu. – Drugą stroną medalu jest to, że rząd zachowuje się tak, jakby mówił społeczeństwu, że wszystko jest możliwe; że budżet to worek bez dna. To zachęca poszczególne grupy do protestów – zauważył.