„Wiesz przyjacielu, żałuję, że nie umarłem za komuny, śmierć byłaby lżejsza niż to, co III RP nam uczyniła” – napisał w liście, wysłanym kilka dni przez śmiercią żołnierz AK, który w PRL w więzieniu spędził dziewięć długich lat. Umierał schorowany, nie mając wystarczająco dużo pieniędzy na niezbędne leki, nie mogąc doprosić się uchylenia wyroku i rehabilitacji. Umierał, niemal codziennie widując na ulicy swoich oprawców z UB: bezkarnych, sytych, zadowolonych z życia.
Ppłk. Skarbimir Socha, ps. „Jaskółka”, żołnierz AK-NZW, do którego adresowany był ów list płakał opowiadając mi tę historię. – Polska nas się wyparła – rzucił kiedyś z goryczą, gdy sąd na Podkarpaciu odmówił ścigania krwawego ubeckiego kata z Niska, prześladowcy żołnierzy Podziemia Niepodległościowego. Od tamtej rozmowy minęło kilka lat, pan Skarbimir już w niebieskiej partyzantce służy, ale przez cały ten czas podobnych opowieści mogłem usłyszeć od Wyklętych wiele.
Takich, jak choćby ta niespełna sprzed roku, gdy staruszek - żołnierz NSZ i wiezień stalinowski - z roziskrzonymi radością oczami opowiadał, że będzie miał prawdziwe święta, że ciepły sweter dostał, karpia też będzie miał, i owoce, bo młodzież była, kibice przyszli, paczkę przynieśli” . A potem, gdy zapytałem: „a ten co pana wysłał do więzienia, żyje?", rzucił jakby trochę przygaszony, cichszym głosem: „tamten to ma resortową emeryturę i ustawionego syna prawnika w Lublinie”.
Nie o świcie - jak pisał poeta - ale w blasku dnia, w świetle kamer, w całym swoim majestacie III RP u swego zarania zdradziła tych, co za jej wolność przelewali krew, zostawiając ich samym sobie, nie zapewniając warunków by starość bohaterów była godna. A później zdradzała przez lata, hołubiąc katów z komunistycznej bezpieki.
– Bicie pałką, pięścią, kopanie. Jednym z bijących był ówczesny naczelnik Jan Młynarek. Czasami tak kopał, że jak mówił "musi buty zdjąć, bo się zmęczył" – opowiadał gen. Jan Podhorski, żołnierz NSZ-AK o swoich doświadczeniach ze śledczymi Urzędu Bezpieczeństwa. A Jerzy Biesiadowski, członek tajnej organizacji ZHP wspominał: "Najmocniej bił Tadzio „Kibelek”. Kiedyś z Goldbergiem i Molendą nalali do ćwierć litrówek wrzątku z czajnika, zatkali korkami i wcisnęli mi pod pachy przywiązując ramiona do tułowia. Budynek UB trząsł się od mojego krzyku".
Kilka lat temu relacjonowałem proces funkcjonariuszy SB z Konina oskarżonych o tortury fizyczne i psychiczne w latach 80. wobec działaczy lokalnej „Solidarności”. Jednemu z opozycjonistów esbecy zablokowali, bo facet nie chciał zostać tajnym współpracownikiem SB, zgodę na leczenie w warszawskim szpitalu ciężko chorej córki. Gdy w końcu dziecko trafiło do placówki, okazało się, że jest za późno – dziewczynka zmarła. Oskarżeni: dziś właściciel hurtowni, wysoki rangą funkcjonariusz policji, emeryt, który właśnie wrócił z Egiptu i nie miał za wiele czasu dla sądu, bo jechał na kolejną wyprawę. Butni, agresywni, zarozumiali. Pewni bezkarności. Nie bez racji niestety.
W III nie powiodła się w pełni ani jedna próba odebrania czerwonym bandytom finansowych świadczeń, do których prawa mieć nie powinni. Zapowiadana przez PiS w latach 2005-2007 ustawa pozwalająca na odebranie lub zawieszenie świadczeń emerytalnych funkcjonariuszom komunistycznego aparatu represji nie wyszła poza medialne zapowiedzi. Zabrakło „woli politycznej” – tłumaczyli się wówczas pisowcy. Z kolei ustawa dezubekizacyjna, jaką przyjęto w okresie rządów PO-PSL tak naprawdę zmieniła wysokość świadczeń funkcjonariuszy peerelowskich służb w sposób niemal niezauważalny.
Dziś „wolę polityczną” na zdekomunizowanie ubeckich i esbeckich emerytur wymusiła na PiS sytuacja budżetowa. Jednak odebranie byłym esbekom wysokich emerytur to sprawiedliwość częściowa. Do pełnego prawa i sprawiedliwości „dziejowej” potrzeba by bowiem jeszcze spełnienia dwóch warunków.
Po pierwsze – część z tego pół miliarda złotych zaoszczędzonych z „esbeckiej puli” powinna trafić do represjonowanych: czy to Żołnierzy Wyklętych czy działaczy podziemnej „Solidarności”. Można to zrobić w bardzo prosty sposób – na przykład zwiększając wysokość zasiłków przyznawanych potrzebującym przez Urząd ds Kombatantów.
Po drugie – przyjęcie ustawy reprywatyzacyjnej przyznającej, choćby symboliczne odszkodowania tym, którzy na rzecz państwa komunistycznego utracili swoje domy, sklepiki, dworki, budowane z mozołem rodzinne zakłady pracy. Na to jednak może znów zabraknąć „woli politycznej”.
Cykl felietonów Wojciecha Wybranowskiego "Szpycnięte z winkla" w każdy poniedziałek na dorzeczy.pl.
Czytaj też:
Jak żołnierzy ogłuszono
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.