Waszyngton jest słusznie uznawany za czempiona wsparcia dla Ukrainy. Naszym zwolennikom sankcji powinny jednak dać do myślenia informacje, że administracja prezydenta Joego Bidena poważnie rozważa dopuszczenie importu rosyjskiej ropy, choć z pewnymi ograniczeniami. Trzeba przy tym pamiętać, że ceny na amerykańskich pylonach biją rekordy nieznane od czasu kryzysu paliwowego w latach 70., a przed Amerykanami listopadowe wybory do Kongresu. Może więc jednak unijne sankcje nie są takim genialnym pomysłem?
Jeśli przypomnieć sobie narrację z marca albo kwietnia, gdy wprowadzano pierwsze unijne pakiety sankcji, to okaże się, że była ona wręcz hurraoptymistyczna oraz opierała się na myśleniu życzeniowym. Zwłaszcza z polskiej strony – jako że nasz kraj był w absolutnej awangardzie – szedł przekaz, że odcięcie Rosji od dochodów ze sprzedaży jej surowców naturalnych do Europy szybko przyczyni się do ukraińskiego zwycięstwa, które zresztą w tamtej fazie wojny miało być o krok. Polskie i zagraniczne media epatowały obrazami kolejek przed bankami i bankomatami w Moskwie i Petersburgu, co miało wieszczyć rychły bunt Rosjan przeciwko wojnie oraz Władimirowi Putinowi.
Kryzys węglowy na własne życzenie
Trzy miesiące później niemal nic z tamtych rachub nie zostało. Rosja nie tylko się nie wali, lecz także z pewnymi sukcesami nadal toczy wojnę i nie widać, aby sankcje miały jakiś wyraźny wpływ na jej zdolności w tej mierze. Sami Rosjanie nie tylko się nie zbuntowali, lecz także w zdecydowanej większości wojnę popierają. Sondaż z końca maja, przeprowadzony przez Centrum Lewady, uznawane za jedyny wiarygodny ośrodek badania opinii publicznej w Rosji, wykazał, że rosyjskie działania na Ukrainie mają poparcie aż 77 proc. Rosjan. Na swoje surowce Rosja znalazła też inne rynki zbytu.
Tymczasem sankcje wydają się bardziej szkodzić Europie niż Putinowi. Objęto nimi już ropę – ceny benzyny szaleją i dokładają się do galopującej inflacji. W tej konkurencji w UE Polska znów wysuwa się na czoło. Od 10 sierpnia wejdzie unijne embargo na rosyjski węgiel, ale Polska wprowadziła już własne od 15 kwietnia. Skutki możemy właśnie obserwować – sami zgotowaliśmy sobie kryzys węglowy. W ramach walki z nim rząd, w jakiejś magicznej wierze, że węgla przybędzie od wrzucenia pieniędzy na rynek, postanowił rozdać posiadaczom pieców węglowych po 3 tys. zł (na cel dowolny – nie ma tu ograniczeń), napędzając w ten sposób inflację dodatkowymi 11,5 mld zł wrzuconymi na rynek.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.