• Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Szarża rzecznika

Dodano: 
Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich
Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich Źródło: PAP / Bartłomiej Zborowski
Cokolwiek tam kto sądzi o meritum interwencji Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara w sprawie Jakuba A., podejrzanego o szczególnie odrażające morderstwo na 10-latce (ja o p. Bodnarze w ogóle i jego działaniach w tej szczególnej sprawie sądzę źle, czemu dawałem już wyraz gdzie indziej) – to zachęcam, żeby rozważył jej konsekwencje polityczne.

Otóż interwencja rzecznika, ostra reakcja na nią na prawicy i, w odpowiedzi, mobilizacja "murem za RPO" na tzw. salonach w sposób bardzo emocjonalny, a więc niezwykle silny, podkreśliła polaryzację sporu antypisu z PiS-em na linii: "oświecone proeuropejskie elity kontra polski ciemnogród".

Dla zwolenników Rzecznika bronienie go przed "prawicową podłością" jest kolejną okazją do przeżywania własnej moralnej wyższości: oto, jacy jesteśmy humanitarni, moralni, abolicjonistyczni, kierujący się domniemaniem niewinności i innymi fundamentalnymi zasadami cywilizacji i liberalnej demokracji, w przeciwieństwie do tego katolickiego motłochu, którym powoduje żądza zemsty i linczu. Dla jego przeciwników natomiast interwencja "niedorzecznika" to kolejny odcinek serialu o zdeprawowanych, oderwanych od narodu elitach, które tak bardzo gardzą "ludem" i nienawidzą go za to, że je odrzucił, aż gotowe są robić bohatera nawet z wyjątkowo odrażającego, zwyrodniałego zbrodniarza.

To świetnie działająca, napędzana obustronnie maszynka do potęgowania emocji. Rzecz w tym, że taka linia sporu jest najbardziej jak tylko można sobie wyobrazić niekorzystna dla „totalnej opozycji” w kontekście jesiennych wyborów. W jakichkolwiek konfiguracjach będzie ona występować, jeśli będzie postrzegana (a coraz bardziej jest) jako partia LGBT, antyklerykalizmu, aborcji i "dekarbonizacji", plus jeszcze zadzierania nosa, to zapowiadająca się na jesień wyborcza klęska antypisu przybierze rozmiary pogromu.

Politycy opozycji wydają się o tym wiedzieć – ale są bezsilni. Jeśli PiS i TVP atakują Rzecznika, to wszyscy postrzegani jako antypis muszą "stawać murem" za nim, tak jak musieli stawać "murem" za kartą LGBT i seksedukatorami w Warszawie czy za profanacjami pani Podleśnej i "parad równości". Jeśli jakiś poseł PO (a kilku takich było) w tej czy innej sprawie wyrwie się, na przykład krytykując interwencję RPO – dostaje od swoich takie medialne baty, że z punktu musi się "naprostować" i śpiewać w zgodnym chórze.

Zresztą, powiedzmy sobie szczerze: w oczach wyborców "linią" opozycji nie jest to, co powie ten czy inny poseł PO, choćby sam przewodniczący Schetyna. Jest nią to, co powie TVN-24, media Axel-Springera i "Gazeta Wyborcza". A te budują właśnie ów skrajnie niekorzystny dla wyniku wyborów przekaz "lepsi i oświeceni stawiają czoła buntowi polskiej ciemnoty".

Są dwie możliwości. Pierwsza: że to żywioł. Siła "urojenia wyższościowego" upadłej elity, jej frustracja, zapiekłość w pogardzie dla "chamstwa", które miało czelność zbuntować się przeciwko przywództwu "ludzi na pewnym poziomie" są tak wielkie, że przy byle okazji odbijają jak szajba w piosence Mistrza Młynarskiego, i po prostu nikt nad tym nie jest w stanie zapanować, nawet gdyby sam Timmermans polewał rozgrzane do czerwoności łby zimną wodą i błagał o uszanowanie "mądrości etapu".

Myślę, że, oczywiście, frustracja elit III RP jest ogromna i co za tym idzie, ich emocje trudne są do opanowania, ale jednak to nie one decydują. Innymi słowy, wskazałbym na możliwość drugą – że prowokowanie i podgrzewanie owych emocji i umacnianie polaryzacji wg. stosunku do pryncypiów programowych skrajnej lewicy jest, jak zresztą pisałem już parę tygodni temu w papierowym wydaniu "Do Rzeczy", świadomym politycznym działaniem.

Być może to moja słabość, ale zwykłem przypisywać ludziom więcej rozumu i przebiegłości, niż na to wyglądają, i pan Bodnar nie jest tu wyjątkiem. Uważam, że sprowokował ten wybuch namiętnych oskarżeń z całą świadomością tego, co robi. Upewnia mnie w tym fakt, że pan Bodnar wyraźnie śpieszył się, żeby się "załapać" na emocje związane ze zbrodnią w Mrowinach i nagłośnionym medialnie aresztowaniem sprawcy w ich szczycie. Lege artis powinien przecież najpierw zażądać wyjaśnień, i reagować w sposób wyważony – tymczasem zachował się jak bojowy publicysta z pierwszej linii, nie sprawdzając nawet w pośpiechu szczegółów sprawy, tak istotnych, jak choćby fakt, że brak obrońcy podczas przesłuchania Jakuba A. wynikał z odmowy przyjęcia go przez samego podejrzanego.

Gdyby Rzecznik zachowywał się tak, jak powinien, emocje by wychłódły, opadły i jego szarża nie zyskałaby takich zasięgów, jakie dzięki "wstrzeleniu się" we właściwy moment zyskała.

Po co RPO miałby topić wyborcze szanse antypisu? Po to, żeby zbudować własną polityczną pozycję. Obserwacja jego działań od dłuższego już czasu nie zostawia wątpliwości, że Adam Bodnar urząd, który mu powierzono, traktuje jako katapultę do kariery w polityce. W roku 2020, po skończonej kadencji, będzie idealnym kandydatem lewicowych radykałów do urzędu prezydenta.

Widzę to jako część politycznego zamiaru emancypacji lewicy, dziś wciąż postrzeganej jako skrajna, do roli jedynego wyrazistego antypisu, który zmierzy się z "narodową w formie i socjalistyczną w treści" formacją Kaczyńskiego (nie wiadomo zresztą, co wtedy będzie z samym Kaczyńskim) za cztery lata. U postaw tego planu leży rozpoznanie, że PO to "czaszka, która już się nie uśmiechnie". Z punktu widzenia ideowych wyznawców euromarksizmu w wersji Gramsciego i Spinellego, PO, jako zapora przeciwko PiS, skończyła się już i straciła sens. Czas więc machnąć ręką na to bezideowe - mówiąc językiem rewolucji francuskiej – "bagno" i przystąpić do budowy formacji jednoznacznie lewicowej. W polityce obowiązuje zasada Darwina, że byty niewyraziste przegrywają z wyrazistymi – i właśnie w imię tej zasady lewica krok po kroku, poczynając od mediów, kolonizuje obszar zajmowany przez "totalną opozycję", dziedziczącą tuskową programowa nijakość, która – w przeciwieństwie do czasów Tuska – przestała już dawać jakiekolwiek korzyści.

Że w ten sposób lewica wbija nóż w plecy "zjednoczonej opozycji" i otwiera znienawidzonemu PiS drogę nie tylko do drugiej kadencji, ale być może nawet do większości konstytucyjnej? Jak mówił w "Potopie" zdrajca Bogusław Radziwiłł: "Jest zwyczaj w tym kraju, iż gdy kto kona, to mu krewni w ostatniej chwili poduszkę spod głowy wyszarpują, ażeby się zaś dłużej nie męczył". Zmieńmy tylko słowa "w tym kraju" na "w polityce", a postępowanie zarówno pana Bodnara, jak i Rafała Trzaskowskiego, który zdaje się gra dla innej drużyny, niż ta, której koszulkę nosi, i wreszcie lewicowo-liberalnych mediów stawiających w centrum opozycyjnej narracji antykatolickie prowokacje LGBT, okaże się do bólu racjonalne.

"Opozycja totalna", obojętne, czy "zjednoczona", czy "w dwóch blokach", jest już skończona i jedynym sensem jej istnienia pozostał „fundusz emerytalny” dla Grzegorza Schetyny i jego kolegów. Z punktu widzenia lewicy, skoro PiS i tak ma wygrać, niech już wygra tak, żeby przy okazji zmieść całe to schetynowskie nieudacznictwo i miękiszoństwo (w końcu, to właśnie Schetyna, nie nikt inny, zostanie ukarany za klęskę) otwierając drogę wyrazistej, radykalnej lewicy. Jej wyznawcy zapewne nie mają wątpliwości, że ostatecznie zwycięstwo i tak będzie po ich stronie – bo PiS, choćby nawet zawłaszczył w państwie wszystkie instytucje i urzędy, nie jest w stanie stworzyć owych elit i nie umie wychować nowego pokolenia, które pozostaje pod przemożnym wpływem lewicowej popkultury i rewolucji LGBT, za którą stoją niewyczerpane zasoby finansowe globalnych koncernów oraz sprawujące "rząd dusz" Google i Facebook.

Plan maksimum to wykreowanie lidera, który w roku 2020, po zapowiadającym się zwycięstwie PiS, zdołałby wygrać wybory prezydenckie, odwołując się do argumentu, że musi być jakiś bezpiecznik w systemie i ktoś, kto w razie czego przeciwstawi się obozowi mającemu tak potężne narzędzia. Plan minimum – to wykreowanie w tych wyborach nowego przywódcy, który dokona w opozycji zmiany zarówno pokoleniowej, jak i ideowej. Adam Bodnar ma ogromną szansę odegrać tę rolę w obu wariantach.

W interwencji w sprawie Jakuba A. nie chodziło więc ani o "kajdanki zespolone", ani o gacie, ani o przesłuchanie bez udziału obrońcy. To był początek kampanii prezydenckiej Adama Bodnara, nadziei lewicy na "przywrócenie Polski Europie".

Czytaj też:
Ziemkiewicz krytykuje Bodnara: Oddaje się propagandzie
Czytaj też:
Ziemkiewicz: Halo, morderca? Dzwonię z policji uprzedzić, żeby się pan odpowiednio ubrał

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także