Kiedy niczego nieświadomy prof. Marcin Czech przygotowywał się do konferencji, w której miał wziąć czynny udział, tuż po wylądowaniu w Barcelonie usłyszał głos stewardessy. Kobieta nawoływała przez megafon, prosząc o pomoc. – Czy na pokładzie jest lekarz? – relacjonowali świadkowie. Nikt poza byłym wiceministrem nie zgłosił chęci do wsparcia.
– Nikt się nie zgłosił. Może byłem jedynym lekarzem. Może nikt nie chciał. Pomagały stewardesy – powiedział nam wiceminister i opisał, co działo się podczas feralnego lotu.
– Pani Ilona, która potrzebowała pomocy doznała ataku paniki. Zbadałem jej tętno oraz ciśnienie. To miał być jej pierwszy przelot. Stresowała się. Wykonaliśmy ćwiczenia oddechowe, które pomogły osiągnąć spokój pani Ilonie – wspomina dumny.
Cała załoga okazała wdzięczność prof. Czechowi za sprawna interwencję. – Stewardesy były bardzo wdzięczne. Spisały raport. Współpraca przebiegła profesjonalnie – pochwalił załogę wiceminister. – Cieszę się, że mogłem pomóc – podsumował prof. Czech.
Sandra Skibniewska
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.