Polska. Państwo nad wyraz kłopotliwe

Polska. Państwo nad wyraz kłopotliwe

Dodano: 237
Władimir Putin i Benjamin Netanjahu
Władimir Putin i Benjamin Netanjahu Źródło: PAP/EPA / Heihi Levine/Pool
TAKI MAMY KLIMAT || Polska jest państwem, które nie pasuje do zachodniej narracji historycznej. Nie mieścimy się w tę opowieść, którą ukuto po 1945 roku. Tragiczne doświadczenia lat 1939-1989 wyrastają i przerastają opinię publiczną zarówno Europy i Stanów Zjednoczonych, jak również Izraela czy Rosji… Jesteśmy po prostu niewygodni. Dobitnie pokazuje nam to ostatnie Światowe Forum Holocaustu w Jerozolimie, gdzie zatryumfowała putinowska wersja dziejów, a losy Polski… wymazano.

Przypomnijmy, oczywisty wydawałoby się, fakt, że obchody w Jerozolimie zorganizowano dla uczczenia pamięci Żydów zamordowanych przez Niemców w czasie II wojny światowej. Dość wymownym w tej perspektywie jest, że jedynym przywódcą, który swoje wystąpienie faktycznie poświęcił tej tematyce, był… prezydent Niemiec. Wszyscy pozostali prelegenci mniej lub bardziej, ale starali się wykorzystać Holokaust dla potrzeb bieżącej polityki.

Polityczne Forum

A jaką historię przedstawiono na Forum? Taką, w której podczas II wojny światowej ucierpiał tylko jeden naród – Żydzi. Owszem cierpieli również Rosjanie czy ogólnie enigmatyczni Słowianie, ale doświadczenia II wojny światowej zostają de facto spłaszczone do tragedii Holokaustu. Ludobójstwo dokonane na Żydach staje się głównym wydarzeniem nie tylko wojny, nie tylko XX wieku, ale po prostu „największą zbrodnią ludzkości”. Jednocześnie staje się orężem dla bieżącej polityki. Tutaj na pierwszy plan wybijają się przemówienia przywódców Izrael, którzy jasno wskazali, że „ta ziemia należy do Żydów”, a naczelnym schwarzcharakterem naszej epoki jest Iran.

Nas jednak przede wszystkim powinna interesować Polska, a tej właściwie w tej wersji historii… nie ma. Została wymazana, zapomniana, przemilczana. Wojna zaczyna się w 1942 roku, nasze miejsce w historii wypiera imperium Stalina. W narracji światowych przywódców to ZSRR jako pierwsze państwo w historii przeciwstawiło się nazistom (na marginesie warto zwrócić uwagę, że Putin unikał jak ognia słowa „Niemcy”). To ZSRR niósł wolność Europie, to „bohaterscy żołnierze Armii Czerwonej” (słowa Macrona) poinformowali Zachód o dramacie jaki dział się w Auschwitz.

Szczególną uwagę należy tu poświęcić filmowi, który wyemitowano podczas obchodów. Nagranie poświęcone niemieckim podbojom sugeruje, że II wojna światowa rozpoczęła się w 1942 roku – od napaści Hitlera na Stalina. W tej wizji historii ZSRR nigdy nie napadło na Polskę. „Bohaterscy żołnierze Armii Czerwonej” nie nieśli ze sobą śmierci, gwałtów i zniewolenia, a jedynie ratunek przed nazistami.

Dodatkowo skandaliczna jest sama mapa użyta w tym filmie, gdyż de facto połowa polskich ziem została wydzielona z Polski i podpisana jako Białoruś… I np. taki Lwów zostaje białoruskim miastem. Organizatorom nie przeszło nawet uczynienie go ukraińskim (nie mówiąc o polskim), ale to akurat nie powinno dziwić – wszak prezydent Rosji nie przepada ostatnio za Ukraińcami.

Skoro już jesteśmy przy tym temacie, to komentatorzy w większości ze zdziwieniem odnotowali, że wystąpienie Władimira Putina w Yad Vashem było stosunkowo stonowane w porównaniu do tego, co obserwowaliśmy w ostatnich tygodniach. Owszem, było takie, gdyż Putin nie miał już interesu w atakowaniu Polski. Po prostu uzyskał wszystko, co chciał. Świat uznał radziecką wersję historii. Polscy „rewizjoniści” mówiący o bestialstwie komunistów przegrali. Wersję Putina usankcjonowały mocarstwa Europy, Izrael, Stany Zjednoczone… wszystkie państwa, które wysłały tam swoich przedstawicieli (warto zwrócić uwagę na absencję prezydenta Ukrainy). Całe szczęście, że prezydent Polski nie wziął udziału w tym żenującym wydarzeniu.

Polska wymazana

Zachód tak łatwo zaakceptował kłamliwą wersję historii, gdyż jest ona dla niego bardzo wygodna. W tej opowieści nie ma II RP, nie ma września 1939, nie ma Żegoty, nie ma polskich Sprawiedliwych, nie ma Jana Karskiego… Dla Zachodu choćby postać tego ostatniego jest po prostu niewygodna. Karski uwiera, jest wyrzutem sumienia i pokazuje, że te państwa, których symbolem jest gęba zadowolonego z siebie Macrona, wcale nie mają tak pięknej historii, jakby chciały.

Według oficjalnej narracji Hitler był największych złem w historii, a jeżeli tak, to ci, którzy z nim walczyli, są z marszu „tymi dobrymi”. Ze Stalinem na czele. Nie może być zatem mowy o jakiejkolwiek „zdradzie” Polski.

Gdy w 1989 roku kończy się zimna wojna, Polska powraca do bloku zachodniego z historią, która żadną miarą nie pasuje do narracji pogromców Hitlera. Z historią, w której Stalin był potworem tej samej miary co przywódca III Rzeczy, komunizm równie zbrodniczą ideologią jak nazizm, a ZSRR wcale nie należał do obozu „tych dobrych”. Dla Polaków Sowieci byli partnerami Hitlera i wspólnie rozpoczęli II wojnę światową. Co więcej, Polacy twierdzą, że żadne inne państwo nie ucierpiało tak strasznie jak właśnie II RP, że 6 milionów obywateli Polski zostało zamordowanych przez okupantów.

Ta historia burzy wizję podziału świata na dobrych aliantów i złych nazistów, gdyż wskazuje, że ci „dobrzy” najpierw zdradzili swojego sojusznika, a następnie sprzymierzyli się z prawdziwym potworem. Ale polska wersja jednocześnie burzy obraz Żydów jako największych ofiar wojny (czy nawet największych ofiar w ogóle – kiedykolwiek). Okazuje się, że II wojny światowej nie da się sprowadzić do Holokaustu, a straty Polaków są równie dotkliwe.

Ta wizja uwiera Zachód, ta wizja nie pasuje do powszechnie panującej narracji. „Z tą Polską zawsze są kłopoty” – jak śpiewał Kaczmarski. Fenomen polskiego państwa podziemnego nie pasuje do historii o dzielnych Francuzach, których Hitler nigdy nie złamał; 6 milionów zamordowanych obywateli Polski nie pasuje do wizji holokaustocentrycznej; 17 września nie pasuje do portretu dobrego Stalina.

Polska batalia

Aby polska wersja historii została przyjęta, to Zachód musiałby przetrawić na nowo cały wiek XX, a na to po prostu nikt nie ma czasu, pieniędzy ani chęci. Dla Zachodu jest to już zamknięta historia. Przed Polską zatem długa batalia o prawdę. Batalia, której nie unikniemy. A jeżeli będziemy próbować, to konsekwencje będą opłakane.

Powyżej napisałem, że w Yad Vashem Polska została wymazana z oficjalnej wersji historii. To nie do końca prawda. Wyświetlony na obchodach film o odradzającym się antysemityzmie i współczesnych spadkobiercach Hitlera, gdzie najwięcej miejsca poświęcono obrazkom z Polski, pokazuje, jakie miejsce przeznaczono dla naszej ojczyzny w oficjalnej narracji ideowo-historycznej. To powinno uzmysłowić nam, że Polska już teraz traci przez zakłamaną historię.

Ta walka o prawdę powinna stać się ponadpartyjnym konsensusem. To właściwie pierwszy, podstawowy krok do sukcesu. Do tego jednak oczywiście nie dojdzie. Bo owszem, Sejm przyjął kilka tygodni temu przez aklamację uchwałę potępiającą słowa Putina, ale co z tego, skoro gdy mniej więcej w tym samym czasie prezydent Duda podejmuje jedyną słuszną decyzję dot. niejechania do Izraela, gdzie główną gwiazdą ma być rosyjski przywódca, to opozycja zamiast go wesprzeć, upatruje szansy nabicia sobie punktów poparcia.

Zresztą o czym my mówimy. Brak poparcia dla Dudy to i tak wierzchołek góry lodowej. Nic nie znaczący szczegół. Bo czy można mówić o jakiejkolwiek wspólnej, ogólnopolskiej narracji, jeżeli przez środowiska opozycyjne Jan Tomasz Gross czy Jan Grabowski nadal są hołubieni jako naczelni „historycy” antypisu? Są zapraszani i witani na salonach?

O jakiej wspólnej narracji my mówimy, jeżeli poprzednia władza współfinansowała takie filmy jak „Pokłosie”, który wmawiały Polakom, że – cytując izraelskiego szefa dyplomacji – wyssali antysemityzm z mlekiem matki? Jak polska klasa polityczna ma wypracować wspólne stanowisko, jeżeli np. Marsz Niepodległości jest określany przez Verhofstadta mianem manifestacji „60 tysięcy faszystów”, a nikt z opozycji nie pomyśli, aby sprzeciwić się swojemu koledze? Jeżeli choćby pomnik Bitwy Warszawskiej do dzisiaj wśród wielu budzi uśmiech politowania i jest traktowany jako przejaw pisowskiej megalomanii?

W obecnym stanie zacietrzewienia dla części polityków (i co gorsza – wyborców) wszystko co uderza w PiS może być potraktowane jako atut. Nawet jeżeli przy okazji uderza we własny kraj. Takie antypaństwowe zaślepienie obserwowaliśmy ledwie kilka dni temu w Brukseli, gdzie polscy politycy głosowali przeciwko własnemu krajowi.

Dopóki polska opinia publiczna nie zaakceptuje faktu, że uderzania we własne państwo nie da się niczym usprawiedliwić, dopóty Polska nie będzie w stanie zmierzyć się z kłamstwami Putina, Netanjahu, Macrona czy jakiegokolwiek innego polityka.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Czytaj też:
Król musi abdykować

Czytaj też:
Wyśniona klątwa Komorowskiego

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także