Mamy do czynienia z sytuacją trudną. Trudną, bo właściwie nieprzewidywalną. Niby mamy jasno zdefiniowanego wroga, ale wciąż mało o nim wiemy. Cel jest prosty – zdusić zarazę w zarodku. Wyeliminować. Do pewnego stopnia można niektóre rzeczy prognozować, ale w gruncie rzeczy, to tak naprawdę wyprawa w nieznane. I to na wielu płaszczyznach: politycznej, instytucjonalnej, społecznej. Mnożą się pytania i wątpliwości, choć rząd robi wiele, by uspokajać.
Przed nami trudny egzamin. To test nie tylko dla całej klasy politycznej (także opozycja ma swoje zadania), ale przede wszystkim dla nas – społeczeństwa. Ministerstwo Zdrowia może przygotować nawet najlepsze procedury, ale – jak zawsze – na ich końcu jest człowiek. To od naszej odpowiedzialności zależy, czy uda się zminimalizować zagrożenie koronawirusem. Czy jesteśmy w stanie to zrobić? Jestem przekonany, że tak.
Trudne decyzje
Rząd premiera Mateusza Morawieckiego zdecydował się wprowadzić stan zagrożenia epidemicznego, czemu towarzyszą radykalne działania. Mamy więc tymczasowe przywrócenie granic i ich czasowe zamknięcie dla obcokrajowców, obowiązkową 14-dniową kwarantannę dla powracających Polaków, zakaz zgromadzeń dla osób powyżej 50 osób, zamknięcie restauracji, pubów, czy częściowo galerii handlowych. Już wcześniej zamknięto uniwersytety, szkoły i przedszkola.
Nie mam wątpliwości, że nie były to decyzje łatwe. Ba, sądzę, że były one niezwykle trudne. Nie chodzi wyłącznie o zakłócenia w gospodarce (tych jeszcze nie znamy), ale i o kwestie psychologiczne. W ciągu kilku (kilkunastu?) dni znaleźliśmy się w zupełnie nowej rzeczywistości, która przypomina raczej filmy science fiction. Nagle nieznane, mgliste zagrożenie stało się całkiem realne.
Nie mam także wątpliwości, że były to decyzje słuszne. Premier Mateusz Morawiecki wychodzi z założenia, że lepiej zapobiegać niż leczyć. I trudno się z nim nie zgodzić. Zwłaszcza, jeśli spojrzymy na to, co dzieje się w innych państwach – zwłaszcza we Włoszech i Niemczech. Nawet jeśli uznamy (a pojawiają się takie głosy), że działania te są przedwczesne i radykalne, to wolę, by rząd w tej sprawie zrobił o krok za dużo, niż za mało. Stawką jest ludzkie życie.
Wystarczy spojrzeć na Hiszpanię, gdzie socjalistyczny rząd Pedro Sancheza de facto ukrył liczbę zarażonych koronawirusem. Wszystko po to, by ulicami Madrytu mógł przejść 120-tysięczny marsz feministek wycelowany w prawicę. Efekt? Łatwy do przewidzenia. Lawinowy wzrost zarażonych i dramatyczna sytuacjach w szpitalach.
Najnowszy sondaż przeprowadzony dla portalu DoRzeczy.pl pokazuje wyraźnie, że Polacy oceniają pozytywnie działania Mateusza Morawieckiego i jego rządu. To znaczy, że Polacy widzą i doceniają zachowania liderów państwa w walce z koronawirusem. To ważne, bo zaufanie społeczeństwa jest tutaj rzeczą fundamentalną. Wkraczamy bowiem w obszar nieznany. To czas reakcji Polaków. Czas, który z jednej strony wyznaczają działania rządu, ale z drugiej strony różnego rodzaju emocje – panika, frustracja, poczucie zagrożenia, czy zwykłe plotki.
Rozluźnienie dyscypliny budżetowej?
Za wcześnie, by mówić o skutkach społecznych i gospodarczych epidemii koronawirusa. Wiele się jeszcze może zmienić. Pewne jest jednak, że tak twarde, szybkie decyzje nie pozostaną bez wpływu na żywy organizm, jakim jest państwo. Ograniczenia mocno odczują przedsiębiorcy i liczne branże. Będzie rosło poczucie zaniepokojenia – nie tylko pracodawców, ale także pracowników (choćby tych na umowach śmieciowych). To realne problemy, z którymi niedługo będzie musiał się zmierzyć rząd.
W wywiadzie dla naszego portalu minister rozwoju Jadwiga Emilewicz przyznała, że na dzień dzisiejszy negatywny skutek epidemii dla wzrostu PKB w 2020 r. może wynieść od 0,5 do 1,3 pkt proc. W ciągu ostatnich tygodni wydarzyło się jednak tyle, że nawet Narodowy Bank Polski spodziewa się silnego hamowania polskiej gospodarki. Jak będzie, tego jeszcze nie wiemy.
Nikt też nie potrafi przewidzieć, w jakim stopniu koronawirus wpłynie na światową gospodarkę (a po giełdzie widać, że na razie wpływa źle). Wiadomo jednak, że rząd ma solidną poduszkę w postaci zrównoważonego budżetu. To oznacza, że w razie potrzeby może zwiększyć wydatki. Ponadto jest jeszcze jeden sposób w obwodzie. Stabilizująca reguła wydatkowa ma mechanizm, który może uruchomić nawet 13,5 mld zł. Wszystko zależy od tego, czy rząd znowelizuje budżet i obniży prognozę wzrostu PKB na 2020 r. No chyba, że zostanie wprowadzony stan wyjątkowy lub stan klęski żywiołowej na terenie całego kraju. Rząd lada chwila stanie przed dylematem dot. wsparcia płynnościowego firm. Kolejne branże apelują do premiera o pomoc. Być może nastał więc czas, by zapytać o poluzowanie dyscypliny budżetowej. W końcu nadzwyczajne czasy wymagają nadzwyczajnych decyzji.
Czytaj też:
Piecha: Rząd dmucha na zimne, ale dobrze, że to robiCzytaj też:
Wiceszef MSWiA: Dzieci mogą dać pocałunek śmierci dziadkom. Bądźmy odpowiedzialni!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.