"Polactwo". Wznowienie kultowej publicystyki Rafała Ziemkiewicza

"Polactwo". Wznowienie kultowej publicystyki Rafała Ziemkiewicza

Dodano: 
Rafał A. Ziemkiewicz
Rafał A. ZiemkiewiczŹródło:PAP / Arek Markowicz
Wznowienie kultowej książki Rafała A. Ziemkiewicza "Polactwo".

Jeśli ktoś chce się schylać, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie noszę słomy w butach, powiem mu od razu: noszę, szkoda fatygi. I właśnie dlatego nie myślę zakładać sobie tłumika i wstrzymywać się od pisania o polactwie prawdy, nie myślę kombinować, komu ta prawda służy i kogo uraduje, a kogo zmartwi. Nic mnie to nie obchodzi. Obchodzi mnie mój kraj i to, jak wygląda. A wygląda tak, że tylko rzygać. I wiem dlaczego. I o tym właśnie tu piszę – Rafał A. Ziemkiewicz

Z opinii Czytelników:

  • •Świetny styl i wnikliwa analiza polityczna. Można się nie zgadzać, ale znać warto.
  • •Wspaniała polszczyzna. Cięty humor. Wnikliwe obserwacje. Kurs historii najnowszej.
  • •Gorzkie, szczere, skłaniające do myślenia
i otwierające oczy.

  • •Warta polecenia, jeżeli ktoś ma nerwy ze stali.
  • •Kawał bardzo dobrej publicystyki pod prąd.

  • •Ta książka to gorzka pigułka do przełknięcia. Autor brutalnie obnażanie nie tylko świat wokół nas, ale i nas samych. Polecam gorąco!
  • •Polecam ją każdej osobie, której troska o wspólnotę jaką tworzymy, nie jest obca.
  • •Uwielbiam. Polactwo powinno obowiązywać
w szkołach w temacie historii najnowszej.
  • •Nie zawiodłem się..., ale wstrząsnąć – wstrząsnęło.

Publicystyka okiem Ziemkiewicza:

  • Cham niezbuntowany - w sprzedaży

  • Polactwo - w sprzedaży

  • Myśli nowoczesnego endeka - koniec września
  • Michnikowszczyzna - początek października

Fragment:

Polactwo 2020

Ponad piętnaście lat zdążyło już upłynąć. Przez całe te ponad piętnaście lat trwała w Polsce „transformacja” i ogłaszano rozmaite zmiany, a to „wielkie” i „historyczne”, a to znowu „dobre”. Zmieniało się, zmieniało nieustannie i tyle z tych zmian mamy, że w sprawach ważnych wciąż nic się nie zmieniło.

I właśnie ta, napisana ponad 15 lat temu książka, którą Państwo teraz czytają, jest tego dowodem. Niektórzy opisani tu politycy i liderzy opinii już nie żyją, pozostali, poza jednym wyjątkiem, znaleźli się na emeryturach i synekurach poza głównym nurtem życia publicznego; są między nimi i tacy, którzy zwyczajnie na starość zgłupieli, przepoczwarzając się z ludzi godnych szacunku w groteskowych obsesjonatów i nienawistników. Statystyki z lat 2002–2004, przywoływane szczególnie w pierwszych rozdziałach, dawno już są nieaktualne. Przeminął cały „podział postkomunistyczny”, który przez pierwszych piętnaście lat niepodległości organizował polską politykę jako świętą wojnę między postkomuną a post-Solidarnością. Wydarzenia, które w chwili pisania „Polactwa” były dla autora i czytelników żywe, dawno zostały przykryte następnymi – Polska weszła do NATO i Unii Europejskiej, została przeorana aferą Rywina i rozerwana tragedią w Smoleńsku, liberalno-lewicowy salon zmarniał i zatracił zdolność imponowania w stopniu, którego w najśmielszych marzeniach nie mogłem się wtedy spodziewać, a znowuż obóz centroprawicowy, wtedy kompletnie zmarginalizowany, ośmieszony „konwentem świętej Katarzyny”, postrzegany jako skansen, w którym skłóceni doktrynerzy „z łupieżem na marynarkach” cynicznie żerują na wymierających staruszkach, stał się obozem rządzącym.

Wydawałoby się, że książka napisana w roku 2003 i odnosząca się do spraw dawno minionych może być teraz już tylko muzealnym eksponatem.

A ja tymczasem piszę wstęp do jej ósmego wydania. Nie dlatego, że ktoś przyznał dotację na wznowienie starocia w niskonakładowej, pomnikowej edycji klasyki – tylko dlatego, że wydanie siódme, mimo kilku dodruków, wyczerpało się, a zamówienia od księgarzy i czytelników napływają nadal. Rynek wchłonął przez te lata grubo ponad sto tysięcy egzemplarzy – i wciąż chce więcej.

I to pomimo że książka, od tylu lat nieustannie obecna w księgarniach, praktycznie nie została odnotowana przez tzw. kręgi opiniotwórcze. Naliczyłem wszystkiego bodaj trzy recenzje, raczej w chłodnym tonie i w raczej niszowych mediach. W kręgach, umownie mówiąc, liberalno-lewicowych od zawsze byłem na liście „tego się nie czyta”, a tym bardziej nie omawia i nie polemizuje, jedyną dopuszczalną tam formą dostrzeżenia mojej książki jest apel o jej zakazanie. Zresztą, nawet gdyby nie nazwisko autora, specyfika naszej postinteligencji lewicowo-liberalnej polega na tym właśnie, że nie jest ona ciekawa niczego, co nie płynie z Zachodu względnie z kręgu jej autorytetów (co zresztą na jedno wychodzi, bo autorytetem staje się tam poprzez akcentowanie swej wtórności wobec myślicieli z „centrali”).

Ale i w kręgach, umownie mówiąc, „prawicowych” przyjęto „Polactwo” z niesmakiem. Większość tamtejszych luminarzy ograniczyła zapoznanie się z książką tylko do tytułu i to wystarczyło im, by się oburzyć, że autor i jego dzieło znieważają naród. Strach pomyśleć, co ówcześni mędrcy „prawicy” – szczęśliwie, poza nielicznymi wyjątkami, dziś już nieaktywni – powiedzieliby o takich „Myślach nowoczesnego Polaka” Dmowskiego, bo to od niego przecież i innych ojców założycieli Narodowej Demokracji pochodzi fundamentalne dla mojej książki odróżnienie „żywiołu narodowego”, pierwotnej wspólnoty opartej jedynie na tym samym języku i pewnych nawykach kulturowych, od „narodu”, który powstaje dopiero wtedy, gdy żywioł uświadamia sobie swe cele polityczne i organizuje się wokół nich. A czy używamy słów „żywioł” i naród, czy „polactwo” i Polacy, nie jest chyba wielką różnicą?

W każdym razie tak długa obecność na rynku i popularność książki o polityce, potocznie uważanej za materię wyjątkowo szybko się dezaktualizującą, może dziwić. Ale, jak się zastanowić – nic dziwnego w tym nie ma.

Politycy się wymienili, przyszli nowi, młodsi, ale mówią słowo w słowo to samo – stare wywiady, jeszcze z lat dziewięćdziesiątych, można śmiało przedrukowywać, zmieniając tylko nazwisko rozmówcy.

Statystyki sprzed lat są nieaktualne, ale z tych aktualnych, odmiennych w szczegółach, płyną wciąż generalnie te same wnioski co do naszych oczekiwań wobec państwa i sposobie myślenia o nim.

Podział postkomunistyczny się skończył, ale natychmiast odżył i nabrał jeszcze większej ostrości jako podział pomiędzy PO a PiS. Porządek ustalony przy Okrągłym Stole został wielokrotnie zanegowany, jednoznacznie odrzucony przez polityków i wyborców (w roku 2005 roku 80 procent głosów padło na partie obiecujące radykalne z nim zerwanie, ta sama obietni- ca poskutkowała zmianą władzy w podwójnych wyborach 2015), ale zmieniły się tylko symbole i hasła, nie istota rzeczy. Polska weszła do UE, ale, wbrew obietnicom, nie zamknęło to żadnego sporu, nie dało odpowiedzi na żadne z ważnych pytań... I tak dalej.

A zamiana miejsc u władzy i w opozycji pokazała, że polityczne hasła, programy i ideowe tożsamości przypisane są nie tyle owym plemionom, co miejscu, w którym się one aktualnie znajdują. Platforma w opozycji spisiała, PiS u władzy się stuszczyło. Ci, którzy rządząc, mówili o „ciepłej wodzie w kranie”, odcinali się od skrajności i oskarżali opozycję o prowadzony z niskich pobudek rokosz przeciwko państwu, oburzeni delegitymizowaniem demokratycznych władz państwa i wyprowadzaniem ludzi na ulice – odrzuceni przez wyborców, ogłosili, że będą „opozycją totalną”, i rzeczywiście zasłużyli na takie miano, odmawiając po całości podporządkowywania się prawu i regularnie wyprowadzając swych ludzi na ulice w nadziei odzyskania stołków i wpływów siłą. Podczas gdy niegdysiejsi prowodyrzy marszów smoleńskich, krzyczący o niemiecko-rosyjskim kondominium, na śmierć zapomnieli o „wybuchach” w tupolewie, dekomunizacji czy repolonizacji, skupiając się, ku zadowoleniu rządzonych, na pielęgnowaniu wzrostu PKB i rozdawaniu owoców tego wzrostu do przejedzenia. Jedyna różnica, że nie nazywają tego „ciepłą wodą w kranie”.

Pytany o polską politykę, z której bieżącego komentowania utrzymuję siebie i rodzinę, powtarzam (przepraszam, jeśli Państwo już to wiele razy ode mnie słyszeli), że jej koszmarność wynika z faktu, iż polityka powinna być jak piłka nożna – a nasza jest boksem.

Wyjaśniam: w piłce nożnej każda drużyna ma swoją połowę boiska, której broni, i bramkę, na którą naciera. Te role pełnią w zdrowej, obliczonej na dobro państwa i obywateli demokratycznej polityce wartości, programy i strategiczne wizje walczących ze sobą drużyn – partii i stronnictw.

A w boksie chodzi tylko o to, żeby przeciwnikowi, z przeproszeniem, dać w mordę. Nie ma żadnych stałych punktów, liczy się tylko wyprowadzenie skutecznego ciosu i znalezienie pozycji, z której w danym momencie będzie można lutnąć z maksymalną siłą w najwrażliwszy punkt. Przeciwnicy obskakują się dookoła, raz ja tu, ty tam, to znowu odwrotnie, a potem znowu odwrotnie. Ci, którzy w jednym roku domagali się likwidacji możliwości głosowania korespondencyjnego, dowodząc, że nie da się w takiej procedurze zapobiec fałszerstwom – w roku następnym podejmują kampanię, by wybory odbyć wyłącznie korespondencyjnie. A tamci z kolei, co rok temu idei głosowania korespondencyjnego bronili, dowodząc, że o żadnych fałszach mowy nie ma, reagują dokładnie argumentacją przeciwników sprzed roku, podnosząc wrzask, że takie wybory będą sfałszowane. Polityk, który latami popisywał się przed elektoratem skrajnej lewicy stanowczością wobec „faszystów” i niechęcią do Kościoła, przed wyborami nagle zaczyna epatować religijnością i wpraszać się do „faszystów” na marsz, którego w latach ubiegłych zakazywał i patronował jego blokowaniu. Mam mnożyć przykłady? Chyba nie warto.

Nienawidzimy polityków za to, że tacy są – ale oni są właśnie tacy, bo tylko na takich głosujemy. W gruncie rzeczy nienawidzimy polityków, bo przeglądamy się w nich jak w lustrze, wypierając świadomość, że ci w tym lustrze to my. Ale to nie z nimi jest problem, tylko z nami, jako zbiorowością.

Akurat w chwili, gdy piszę te słowa, Polska zalewana jest falą ulew, gdy jeszcze chwilę wcześniej zaglądała jej w oczy rozpacz z powodu niszczącej suszy. Obawy związane z tą drugą zdążyły się nawet stać tematem kampanii prezydenckiej, w dość karykaturalnej formie zapowiedzi wsparcia dla „małej retencji”, czyli dopłat dla właścicieli domów, którzy zdecydują się zrobić przy nich „oczko wodne”. Piszę, że to karykaturalne, bo co dać może „mała retencja”, gdy nie ma tej dużej? Nic. Lasy wycięto, zbiorników retencyjnych nie zbudowano, więc największe nawet opady deszczu spływają po Polsce jak po stole – a potem jest susza. Od lat tak jest, coraz gorzej i gorzej, i od lat nikt z tym nic robi, ani komuna, ani Solidarność, ani PO, ani PiS. Bo ten, kto by wydał pieniądze na retencję, przegrałby wybory, a co najmniej nic by na tym wyborczo nie zyskał, zbyt długo się taki system retencyjny tworzy, zbyt mało jest to spektakularne. A kto te same pieniądze, zamiast inwestować, rozda wyborcom, najlepiej w gotówce, do łapy, mówiąc „patrzcie, mogliśmy ukraść, jak tamci, a my to wam dajemy” – wygra.

I dopóki to się nie zmieni, moje „Polactwo” pozo- stanie aktualne – świeżość czy nieświeżość przykładów, z tego czy tamtego roku, użytych do pokazania i objaśnienia, co i dlaczego, naprawdę ma niewielkie znaczenie.

Po namyśle postanowiłem więc nic w tekście nie zmieniać, nawet nie dodawać przypisów. Więcej, postanowiłem usunąć w tej edycji wstęp do wydania czwartego, w znacznej części poświęcony aktualizowaniu stanu poruszanych w książce spraw do początku roku 2010. Nie ma sensu udawać, że książka nie jest owocem czasów, w których się pojawiła i odniosła sukces.

Nie ma też sensu udawać, że nie zmienił się jej autor. Przez wszystkie te lata pozostawałem przecież czynnym publicystą, wzbogacającym swą wiedzę, konfrontującym poglądy z nowymi faktami i uwzględniającym płynące z nich nauki. Niemal każdy z wątków otwartych w „Polactwie” znalazł kontynuację w kolejnych moich pracach, a wydany niedawno „Cham niezbuntowany” wręcz wydaje mi się swoistą klamrą, polemiką między Ziemkiewiczem z początków jego wyprawy po prawdę o Polakach, bardzo jeszcze zanurzonym w inteligenckich nawykach i odruchach, a Ziemkiewiczem z roku 2020, który po wszystkich swych intelektualnych przygodach i przemyśleniach na wiele spraw patrzy już z innego punktu widzenia. Być może zainteresuje kogoś prześledzenie ewolucji jednych moich poglądów, a niezmienności innych – rozpaczliwe „tuningowanie” starej książki pod nowe potrzeby odebrałoby tylko taką możliwość, a nic by nie dało w zamian.

Życzę owocnej lektury.

Czytaj także