Środowiskom aborcjonistycznym udało się zorganizować falę protestów przeciw antyeugenicznemu orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego również dlatego, że przez całe lata przywódcy parlamentarnej prawicy mówili o prawie do życia jako o „światopoglądowej kwestii (subiektywnego) sumienia”, a nie jako o obowiązującej zasadzie prawnej i konstytucyjnej. Nawet istniejące przepisy prawne nazywano „kompromisem”, a więc ustępstwem wobec oczekiwań części opinii publicznej, a nie obowiązującą gwarancją niepodważalnych praw nienarodzonych. Mimo deklaratywnego poparcia dla tych (kompromisowych i „optymalnych”) przepisów – władze ani się nie chwaliły walką z przestępczością aborcyjną, ani w ogóle nie mówiły, czy w tym zakresie nastąpiła „dobra zmiana”. Właśnie to milczenie, jakby nawet istniejącego prawa nie należało zbyt energicznie bronić – stworzyło dobre tło dla zbudowania tezy o nieoczekiwanej i narzuconej zmianie.
Mimo że Trybunał już dwadzieścia trzy lata temu zdefiniował wymogi konstytucyjne w tej sprawie – Prezydent, premierzy, władze partyjne w ogóle nie odwoływały się do Orzeczenia z 28 V 1997 roku. Chociaż wniosek, który legł u jego podstaw, dotyczył obalenia ustawy z 1993 roku – jego sentencja była najzupełniej generalna. Stwierdzała, że ochrona życia w każdej jego fazie jest warunkiem funkcjonowania praworządnej demokracji. Jej najdobitniejszą wykładnię dał redaktor tej decyzji, profesor Andrzej Zoll, gdy siedem lat temu zaproponował w imieniu Komisji Kodyfikacyjnej zmiany w przepisach o ochronie życia nie tylko antycypujące czwartkowe Orzeczenie, ale idące – właśnie w ochronie życia – znacznie dalej. Dla porządku przypomnę, że chodzi o Komisję Kodyfikacyjną działającą w ramach rządu… Donalda Tuska.
Tego mogą nie (chcieć) wiedzieć liderzy aborcjonistycznych organizacji, ale dobrze wiedzą komentatorzy „Gazety Wyborczej”, którzy wtedy namiętnie profesora Zolla atakowali. Świadomie przemilczają, by trwający od dziesiątków lat ruch społeczny, ściśle zresztą związany z polską drogą do niepodległości i jej początkami, by racje moralne, których ruch ten bronił (a które najbardziej uroczyście formułował św. Jan Paweł II) – zredukować do arbitralności władzy. Racjom trzeba przeciwstawić inne, a tego właśnie chcą uniknąć.
Niestety więc przez ostatnie lata nie budowano w społeczeństwie oczekiwania na dokonaną w końcu zmianę, ale raczej przekonywano, że nie jest konieczna.Trzeba to sobie dziś uświadomić, nie by robić historyczne rachunki, ale by zdać sobie sprawę, w którym miejscu stoimy i jaką pracę trzeba pilnie odrobić.
Społeczeństwo nie składa się z izolowanych bloków, oprócz przekonanych i tych, których się nie przekona – jest bardzo wielu ludzi, na których propaganda aborcjonistyczna może chwilowo robić wrażenie, ale którzy mają świadomość absolutności normy ochrony niewinnego życia, którzy – krótko mówiąc – reagują na bieżącą debatę, na fakty i argumenty.
Władze Rzeczypospolitej nie mogą wobec tej, konstytucyjnej przecież kwestii, pozostać neutralne. Z doktryną „światopoglądowej kwestii (subiektywnego) sumienia” trzeba się zdecydowanie pożegnać. Czas zacząć mówić o obowiązkach sumienia wobec obiektywnej normy i stojącej za nią tradycji prawnej.
I to czas zacząć mówić dziś, jeśli nie chcemy, by aborcjonistyczna propaganda pozostawiła zbyt silny osad na świadomości społecznej. Przeciw atakom na porządek konstytucyjny należy niezwłocznie odwołać się do społeczeństwa. Miałem nadzieję, że te wątki podejmie premier we wczorajszym wystąpieniu, ale skończyło się na maseczkach. Zabrakło choćby słowa o skandalicznej sanitarnej nieodpowiedzialności nie tylko organizatorów i uczestników wczorajszych demonstracji (oni bowiem działają pod wpływem złych, ale jednak emocji), ale i o zimnej premedytacji tych, którzy (jak „Gazeta Wyborcza”) zbiegowiska te chwalą i wspierają.
Wydarzenia ostatniego tygodnia to okazja, żeby przerwać moralny letarg. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 28 V 1997 stało się (zapomnianym z czasem) prawnym pomnikiem Trzeciej Rzeczypospolitej. Orzeczenie czwartkowe – może być pomnikiem Czwartej. Teraz czas je obronić, co potrwa. Nie należy ani popadać w kwietyzm zwycięstwa, ani opuszczać rąk wobec jego kontestacji. Dobro nie obroni się samo.
Czytaj też:
Politolog: Obudzą się demony. Nadzieją jest premier MorawieckiCzytaj też:
Eurodeputowany PiS: Kwestie moralne są wewnętrzną sprawą krajów członkowskich
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.