Kaczyński policzył szable
Nie czarujmy się – to większość sejmowa decyduje o porządku obrad. Dlatego, nie bez kozery, to właśnie w przeddzień szczytu głosowano wniosek całej opozycji o odwołanie Jarosława Kaczyńskiego z funkcji wicepremiera.
Borys Budka et consortes znów bezrozumnie podłożył się Kaczyńskiemu, bo w trudnym czasie kontrowersji wewnątrz Zjednoczonej Prawicy woków tzw. praworządności, pozwolił mu pokazać, że jak przychodzi co do czego, na odmienne od Kaczyńskiego stanowisko pozwolić sobie może tylko… sam Kaczyński, który w swojej sprawie, taktownie wstrzymał się od głosu. A i tak wygrał. A i cała opozycja, choćby nie wiem jak się naprężała, to… nie udźwignie – taki to ciężar.
Notabene – nie cała – czego dowodzi nie tylko wstrzymujący się od głosu resurs kukizowców, ale i dialog z Kosiniak-Kamyszem, którzy za Kukiza i spółkę za „pisowskość” wyrzucili, ale przecież w sprawie UE „pierwszy ludowiec z Krakowa” zapowiadał, że jest w stanie zająć miejsce… Zbigniewa Ziobry.
Kaczyński nie tylko, kolejny raz (jak to pisywałem o celu piątki dla zwierząt), opozycję podzielił, ale i ośmieszy. A to w polityce zabójcze. I jeśli jakiś ruch przesądził o końcu Borysa Budki, to właśnie ten – przyznał, że betonowa strategia à la Donald Tusk po 2005 r. od 2015 się nie sprawdziła, po czym postąpił wedle niej i… znów przegrał. A jeśli przegrał, to jest politycznym zombi pokroju ex prezydenta Kwaśniewskiego, który może co najwyżej u Moniki Olejnik politycznie znaczyć. Nic ponad to nie urośnie.
Weto. Droga donikąd
A Kaczyńskiemu było to potrzebne w rozgrywce z opozycją wewnątrz obozu. Jak relacjonował konsekwentnie portal dorzeczy.pl buńczuczne tweety „weto albo śmierć”, w kilkadziesiąt minut później skończyły się karnym głosowaniem za Kaczyńskim. Wszystkich.
Ten zaś grał partię przed szczytem, piękną partię wewnątrz obozu. Nie tylko klawiaturą Joachima Brudzińskiego (znamienne nazwisko) piszącego o „narwańcach”, co mówią „ja z synowcem na czele i jakoś to będzie”. Poszedł PJK dalej. I osobiście, jednoznacznie, przed szczytem Jarosław Kaczyński Polskiej Agencji Prasowej wyrażał swą wiarę w „zdolności Morawieckiego”. I podkreślał, że jeśli ta trudna i skomplikowana propozycja, przejdzie, to będzie „dobrze”.
I jeśli właśnie przeszła, to znaczy, że jest dobrze. I, że to tandem Kaczyński – Morawiecki miał rację, nie zaś Ziobro.
A jeśli propozycje tego tandemu zatwierdził nie tylko „przyjaciel Putina” (jak przedstawia Orbana w pewnym stopniu zależna od G. Sorosa „Gazeta Wyborcza”), ale i Angela Merkel, i Emmanuel Macron, a de iure i de facto – wszystkie państwa Unii Europejskiej oraz Komisja Europejska?To mamy więcej niż 27:0.
Zwycięstwo Morawieckiego
Wiktor Orban jest w polskim obozie republikańskim więcej niż symbolem. To jemu udało się stać dlań nadzieją na jutro, gdy po Smoleńsku trudno było powtarzać „nie wszystek umrze”. To jemu udało się więcej niż rodzimej „dobrej zmianie” – zmienił konstytucję od razu tak, iż ta w pierwszym punkcie nie boi się użyć słowa „ojczyzna”. Jemu wolno więcej: więc został zaprzągnięty przez „Jarosława z Warszawy” w rozegranie „przystawek”. Tak polemizując na antenie Kossuth Rádió z nazbyt uległym Jarosławem Gowinem, tak wiodącym w konflikt bez wyjścia ze Zbigniewem Ziobro. Bo, gdy ten formułował „nie oddamy nawet guzika” to premier Węgier, zapowiadał, że „na końcu się porozumiemy”. A to przecież Orban pokazuje, że konserwatyści nie są skazani na oddanie władzy (co po 1992 i 2007 jest wciąż żywym myśleniem tak dla PiS, jak anty PiS), a wręcz przeciwnie.
I jeśli ten Orban, podczas po szczytowej konferencji, zresztą nie pierwszy raz, namaszcza Mateusza Morawieckiego na lidera tyle Polski, co całej Grupy Wyszehradzkiej, pokazuje to skale zwycięstwa jaką odniósł nie tylko w Europie, ale i na polskim gruncie. Cała masa publikacji wysyłająca Morawieckiego w ostatnich dniach na zieloną trawkę tylko potęguje suspens, a więc społeczne oddziaływanie przekazu przeciwnego.
A więc chcieli nami rządzić. Postawiliśmy się wraz z węgierskimi bratankami. Merkel musiała ustąpi, a Macron zamiast spotkać się na solo z Morawieckim wziął w obroty Holendra. Zatem Merkel i Macron, jeśli nie mogli pokonać Morawieckiego i Orbana, musieli ułożyć się z nimi. Uznać ich racje, bronić ich. Taką rekonstrukcję logiki wydarzeń zapewne usłyszymy zza maseczek na rynku w Zbuczynie, Tarnowskich Górach, Paczkowie.
A kto tam był? Premier. Więc Morawiecki kolejny raz schodzi pod nie tylko pisowskie strzechy. I to jako zwycięzca. Ten obóz tego potrzebował, bo po zwycięskich wyborach samorządowych, parlamentarnych, prezydenckich, dostał zadyszki, coś zgubił. Teraz Morawiecki nie tylko dla Kaczyńskiego łączy się z poprzednimi sukcesami. Teraz to on przynosi kasę. W euro. Na lata.
A przecież Tusk zapowiadał, że to nie możliwe.
Tusk „lemparciątkiem” bez europejskiego znaczenia
A w Sopocie, warszawskim Wilanowie czy Kleparzu – dla typowego grażdanina odchowanego na swojskiej propagandzie niebieskiego kółeczka z trzema literkami, ten „ex doradca Tuska, pisowski zaprzedaniec”, jawić się będzie jako salwator. Ten, który obronił przed radykałami pokroju Ziobro naszą obecność w „ukochanej Unii”. Naprężenie SolPolu wzmocniło pozycję Morawieckiego (I trudno by teraz Kukiz i PSL, nie mówiąc o Kaczyńskim i jego partii, poparli ewentualny wniosek o jego odwołanie).
Jasne, że Lemingrad nie nawróci się na „pisizm”. Ale przecież wybory rozstrzyga tyleż mobilizacja, co demobilizacja elektoratu. Ten klucz pokazały nie tylko proaborcyjne protesty, co społeczne osadzenie się „naszej pozycji w EU” czego symbolem stało się 27 do 1. (Teraz groziło to, mającemu za moment wybory, premierowi Rutte, więc wymiękł).
27:1 urosło dy symbolu, którego nie dało się odwrócić. Pokazała to kampania Trzaskowskiego, która pod sztandarem dwunastu gwiazdek Maryi (ciekawe, czy szanowna małżonka wiceprzewodniczącego PO o tym symbolu wie?). A przecież była prowadzona tak skutecznie, że nie wiele brakowało, iż nastąpiłby przewrót w polskiej polityce.
I teraz ten laureat dziesięciu milionów głosów, który w imię porozumienia z Europą, w Warszawie gasił światło, wywieszał flagi z owymi gwiazdami Maryi na autobusach, został jak z Himilsbach z angielskim (choć on to raczej francuski, bo grzeczniejszy). Gardłując za porozumieniem, nie może go krytykować bez przyprawiania sobie błazeńskiej twarzy.
A przecież nie o niego samego chodzi, tylko o całą kamarylę wokoło platformianych samorządowców, jak i samą opozycję. Platforma, SLD, PSL w to grała: teraz przyznawała to, co pisałem na dorzeczy.pl w wakacje – że w lipcu był sukces i wielkie pieniądze. Tylko oni, nawróceni na „lipcowy sukces Morawieckiego” z gorliwością neofity dodawali, że teraz trzeba tylko ucałować pierścień, uznać, że skoro Holandia „płaci to wymaga i jej wolno więcej”, a nam ruki po szwam, nie zaś się stawiać.
Tym samym zagrali jako support w koncercie trio Kaczyński – Orban – Morawiecki. Chcieli porozumienia – mają (więc nie ma w imię czego robić kramkowego majdanu). A elektorat PiS chciał zabezpieczeń – i je ma. Czyli opozycja daje mniej za te same pieniądze. A skoro można więcej, to po co przepłacać, tracąc przy tym narodową dumę?
I co by nie powiedziała teraz opozycja, właśnie gigantycznie zredukowała swój zmobilizowany elektorat. Zostali jej Sadurscy i Wielińscy, którzy teraz zarzucają zdradę Niemcom, bo ci nie obalają „autorytarnych rządów” Kaczyńskiego i Morawieckiego, więc wołali do Rutte, by nie okazał się „miękiszonem”. Cóż. To jednak tyleż hałaśliwa, co marginalna w wyborach grupa, spod znaku Marty Lempart w którą resztkę dawnego znaczenia zainwestował właśnie tego dnia sam Donald Tusk. To po słowach, że teraz jak ma coś ważnego musi czekać tydzień na połączenie z Angelą Merkel, chyba najmocniej stanowi o skali jego upadku, stracie społecznego słuchu. Lempart zostanie Tuskowi jak Urban Kwaśniewskiemu – bez „plusów dodatnich” za to odejmując „normalsów”.
Najlepsze 24h prawicy od zwycięstwa Dudy
Tak więc opozycja nie ma żadnego lidera. A „normalsi” mogą mieć Morawieckiego, z którym „Europa” jak widać się liczy. To olbrzymi dla premiera kapitał społeczny.
A ten mu się przyda, bo to nie „ostateczne zwycięstwo” lecz zawieszenie broni, pokój siedmioletni, a lewicowo-liberalna Europa będzie próbować dokręcićśrubę. Tak samo jak Ziobro w naturalny sposób szukać będzie tematu, którym będzie mógł udowodnić, że jest lepszym pisowcem od samego Kaczyńskiego.
Jednak faktem jest, że Polska prawica nie miała lepszych 24 godzin od momentu, gdy Andrzej Duda podskoczył na wieść, że zwyciężył w drugiej turze.
Antoni Trzmiel jest dziennikarzem portalu DoRzeczy.pl, Telewizji Polskiej, Polskiego Radio, ale za przedstawione powyżej poglądy nie ponosi winy żadna z redakcji, tylko on sam.