Damian Cygan: Ryszard Terlecki stwierdził, że najchętniej pozbyłby się koalicjantów. Z kolei Jarosław Gowin oświadczył, że albo nastąpi porozumienie, albo będą wcześniejsze wybory. Co jeszcze spaja obóz Zjednoczonej Prawicy?
Bartosz Brzyski: Niepewność przed rozgrywką wyborczą, a na pewno prozaiczna chęć utrzymania władzy. Zjednoczona Prawica jest aktualnie rozrywana na różnych polach, a będzie rozrywana jeszcze mocniej. Jesteśmy gdzieś u progu politycznego przesilenia, zanim jeszcze zostanie ogłoszony Nowy Ład i dojdziemy do głosowania nad Funduszem Odbudowy.
Kiedy już nastąpi ten moment, ZP będzie musiała stanąć w prawdzie i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest w niej jeszcze na tyle woli, żeby dalej trwać, czy może interesy trzech podmiotów są na tyle sprzeczne, że należy się rozstać. Teoretycznie Zjednoczona Prawica jest jeszcze zjednoczona, natomiast brak zaufania i sprzeczność interesów partii tworzących koalicję weszły już na taki poziom, że w rzeczywistości Zjednoczonej Prawicy już nie ma.
Doszliśmy do momentu, w którym koalicji grozi rozpad nie z powodu błędów w rządzeniu państwem, lecz przez wewnętrzne spory i kłótnie. Czy to nie paradoks?
Na pewno nie jest to ewenement na skalę światową. Zresztą to nie do końca tak, że Zjednoczona Prawica jest sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem, bo jednak jesteśmy w przededniu nowej perspektywy unijnej i m.in. zatwierdzenia ambitnej wizji transformacji energetycznej Polski. To są sprawy, które narzucają inną dynamikę polityczną i oddziałują na ZP zewnętrznie, generując spór, czy mamy się zgadzać na to, co proponuje Bruksela, czy nie.
Dlatego nie jest do końca tak, że Zjednoczona Prawica sama z siebie popadła w konflikty. Ona w dużej mierze została do tego po prostu zmuszona.
Czy głosowanie nad unijnym Funduszem Odbudowy oraz poparcie (lub nie) Nowego Ładu przez koalicjantów będzie dla ZP ostatecznym sprawdzianem na jedność?
Trudno powiedzieć. Mamy dwóch koalicjantów, z których jeden, czyli Porozumienie, jest postrzegane jako ciało obce m.in. z powodu sporu o majowe wybory prezydenckie w zeszłym roku i towarzyszącym im okolicznościom. Z kolei Solidarna Polska jest traktowana mimo wszystko jako część Zjednoczonej Prawicy, ale część, która bez przerwy wkłada kij w szprychy pisowskiej większości.
Tymczasem Nowy Ład ma być przedstawiony jako program Prawa i Sprawiedliwości, czyli coś, co de facto może być kołem napędowym ewentualnej kampanii wyborczej. Wyobrażam sobie, że o ile Porozumienie byłoby skłonne poprzeć Krajowy Plan Odbudowy czy Nowy Ład, a Solidarna Polska nie, to są jeszcze inne, bardziej prozaiczne powody, dla których partia Gowina jest bardziej kłopotliwa dla PiS niż SP, której – dla odmiany – bliżej jest do PiS w innych sprawach.
Natomiast widać, że partia Jarosława Kaczyńskiego zaczyna się zabezpieczać przed scenariuszem ewentualnych wyborów.
Czy przegrana PiS oznaczałaby odsunięcie prawicy od władzy na długie lata?
Jest ku temu wiele przesłanek. Spekulowano, że uruchomienie środków z KPO i Nowego Ładu będzie takim strumieniem pieniędzy, który pozwoli Zjednoczonej Prawicy na odbicie w 2023 roku, jeśli oczywiście wytrwa do tych wyborów. Pamiętajmy też, że nie wystarczy wygrać, bo PiS musi mieć jeszcze zdolność do utworzenia rządu koalicyjnego.
Dlatego partia Jarosława Kaczyńskiego trochę szantażuje wizją przedwczesnych wyborów swoich koalicjantów, którzy nie mają pewności, że znaleźliby się w przyszłym Sejmie.
Gdyby naprawdę rozpisano przedterminowe wybory, to na sformowanie list i wypromowanie kandydatów byłoby naprawdę mało czasu. Do tego istnieje ryzyko wybuchu społecznej frustracji, że politycy zajmują się sami sobą w momencie, w którym pandemia nie została do końca opanowana. Wówczas stosunek do prawicy może się bardzo szybko zmienić.
Czytaj też:
Gowin: Albo się porozumiemy, albo będą wcześniejsze wybory
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.